Pogaducha
Człowiek w miejskiej dżungli, czyli Monika Chaka Domańska i Traffic Design.
Jest współzałożycielką Traffic Design. W sztuce ulicy zakochała się jako nastolatka, dokumentując tanią lustrzanką prace grafficiarzy.
Studiowała Socjologię, a potem Media i Marketing w Londynie. Zderzyła swoje oczekiwania związane z Nowym Jorkiem z realiami. W Wielkiej Brytanii zanurzyła się w świecie hipsterskich knajp i szalejącej mody na sztukę ulicy. Jednocześnie przytłaczał ja świat Brytyjskich mediów i kariera w Londyńskiej Agencji PR nie fascynowała tak jak to, co odkryła podczas świątecznej wizyty w Polsce.
To w Gdyni zaskoczył ją rozmach, z jakim przemysł kreatywny budził się do życia. Spotkała ludzi z artystyczną zajawką, kochających tworzyć. To z nimi tworzyła murale, odnawiała szyldy i zmieniała przestrzeń, w której żyjemy w przestrzeń estetyczną i zadbaną. Udowadnia, że dobry design ma swoje miejsce nie tylko w luksusowych apartamentach. Miasto może i powinno być ładne i projektowane z myślą o człowieku.
Joanna Golańska: Spotykamy się w Eindhoven, ponieważ właśnie trwa Design Week. Jest to duży festiwal designu. Można zobaczyć wiele wystaw i wiele ekspozycji. To jest związane z tym, czym się w życiu zajmujesz. Zajmujesz się rzeczą bardzo nieoczywistą. W szkole pokazywano nam listę wyborów, listę zawodów, z której możemy wybierać i twojej pracy nie było na liście. Czym ty się dokładnie zajmujesz? Czym się zajmuje Traffic Design?
Monika Chaka Domańska: Jest to bardzo dobre pytanie i nie ma na to łatwiej odpowiedzi. Co prawda jestem w lepszej sytuacji niż wiele moich znajomych, którzy na pytanie babci czym się zajmują, nie są w stanie nic wytłumaczyć. Jest łatwiej, ponieważ moja babcia była dziennikarką telewizyjną i kulturalną, dlatego wytłumaczenie jej rzeczy związanych z kulturą i sztuką jest bardzo łatwe. Kiedy jednak inne osoby pytają, czym się zajmuję, bywa to ciężkie. W 2011 razem z Jackiem i Natalią Kaczor założyliśmy stowarzyszenie Design. Od tego czasu zajmujemy się szeroko pojętą sztuką i designem w przestrzeni publicznej. To, co nas różnicuję od innych podmiotów tego typu, jest nasze skupienie na tym, co jest i ogólnodostępne i jest w przestrzeni publicznej. Nie jest to design wnętrzarski, który można kupić za duże pieniądze. To jest coś,co widzisz na ulicy.
Joanna: To był rok 2011. To było osiem lat temu. Dość dawno biorąc pod uwagę, że kilka lat temu powoli zaczynała dopiero powstawać koncepcja tworzenia ładnych przestrzeni miejskich, pojawił się plastyk miejski. Wydaje mi się, że to było dużo później, w dwa tysiące jedenastym raczej się o takich ideach nie słyszało. Jesteś dość młoda jak na osobę, która rozwija jeden projekt od 2001 roku, a wcześniej miałaś też inne doświadczenia zawodowe. Skąd inspiracja, aby założyć stowarzyszenie?
Monika: Myślę, że początku trzeba wyszukać w roku 2000, wtedy poznałam Jacka i Michała, z którymi dzisiaj prowadzimy stowarzyszenie. Poznaliśmy się jako banda małolatów. Z Michałem chodziłam do szkoły, z Jackiem poznałam się przez dalszych znajomych. Moje zainteresowanie, które potem ewoluowało w trafic Dizajn, wiązało się z miłością do sztuki ulicy. Wtedy nie nazywano tego Street Artem. Było to po prostu graffiti i było to przed boomem, który nastąpił w w ostatnich latach, a teraz pewnie już się kończy.
Asia: W roku dwutysięcznym byliśmy bardzo młodzi, wtedy StreatArt w wykonaniu moich rówieśników polegał na tym, że było trzeba się tagować sprejem w różnych wąskich przejściach. To był po prostu taki skrócony podpis.
Monika: Tak, to dokładnie były te czasy. Na wysokości stacji Statoil w Gdyni Orłowie znajduje się niedokończony szpital. Tam wiele osób przychodziło malować. Ja nie malowałam, ponieważ nie przejawiam talentów plastycznych, ale to, co jest dla nas ważne również teraz to to, że każdy ma swoje indywidualne umiejętności. Suma tych umiejętności pcha nas do przodu. Jestem więc w części koordynacyjnej, produkcyjnej, medialnej, a nie projektuję, nie jestem graficzka. Wtedy byłam po prostu zainteresowa tym co się dzieje, interesowała mnie ta twórczość. Wtedy też dostał pierwszy aparat cyfrowy, nie robię świetnych zdjęć, ale dokumentowałam to, co widziałam. Uczestniczyłam w różnego rodzaju dżemach i żyłam tą kulturą. Później odcięłam się od tego na wiele lat. Zajmowały mnie inne rzeczy, później studiowałam socjologię w gdańsku.
Asia: Zatrzymajmy się na chwilę i nie wybieraj my się jeszcze na studia. Staram się chwycić ten moment, w którym znalazłaś drogę do zawodu, który teraz wykonujesz. Jeśli dobrze rozumiem, jako młoda osoba robiłaś to czego nauczyciele i rodzice często zabraniają. Szlajałaś się po ulicach z bandą graficiarzy.
Monika: Tak, szorowanie chodników i tego typu sprawy. To, co było fajne to to, że mieszkałam w Sopocie, a chodziłam do szkoły w Gdyni. Chodziłam do trzeciego liceum w Gdyni, które ma bardzo dobrą opinię i renomę, ale zawsze wydawało mi się, że życie toczy się gdzieś indziej. Otrzymywałam dobrą edukację, ale miałam świadomość tego, że żyję w pewnego rodzaju bańce. Wszyscy byli dobrze wyedukowani, mieli ciekawe pomysły, a teraz pewnie mają ciekawe prace i ciekawe poglądy. Natomiast wtedy brakowało mi autentyczności i rzeczy, które wydarzały się poza tą trochę hermetyczną bańkę. Wydaje mi się, że tego typu rzeczy i zajawki znajdowałam na ulicy.
Asia: Moimi gośćmi było już kilku absolwentów trójki i to jest bardzo specyficzne miejsce. Bardzo łatwo jest się tam zamknąć w swoim środowisku i zupełnie odkleić od rzeczywistości.
Monika: Ludzie czasem przyjeżdżają z ochroniarzami, są specjalne klasy, jest amfiteatr, świetne boiska i świetnych nauczyciele. Ja tam byłam już od gimnazjum, przez jakiś czas chodziłam też do prywatnej podstawówki. W klasie piątej i szóstej szkoły podstawowej przyniosłam się do publicznej szkoły w Sopocie, gdzie zderzyłam się z ludźmi z innych przestrzeni. Jak można sobie wyobrazić w latach dziewięćdziesiątych,w szkole prywatnej było się w bardzo zamkniętym ekosystemie, gdzie wszędzie wożą cię rodzice. Kiedy na dwa lata przyniosłam się do sopockie ósemki, ona była dla mnie zderzeniem z inną rzeczywistością. Tam chodziły dzieciaki z domu dziecka i okazało się, że nie wszyscy mają lunch boxy wypchana McDonaldem i nie są po szkole zabierane na basen i zajęcia dodatkowe. Więc wtedy, kiedy poszłam do gimnazjum koło trójki, miałam wrażenie, że czegoś mi brakuje. Wpadam w otoczenie, które było wychuchane i wypieszczone.
Asia: Skąd taka wysoka świadomość społeczna, miałaś wtedy trzy naście lat. Nawet kiedy jesteśmy dorośli, trudno złapać na ten moment, kiedy okazuje się, że żyjemy w bańce i warto z niej czasem wyglądać. To twoje podejście jest kwesta rodziny, wychowania czy wewnętrzny silnej potrzeby bycia dzieckiem ulicy.
Monika: Patrząc na to z perspektywy czasu, chociaż wtedy o tym nie wiedziałam. Analizowałam moją karierę i często znajdywałam w niej wiele odniesień do zawodów, które wykonywali moi przodkowie, chociaż nie byłam tego świadoma. Moja babcia, która mnie wychowywała była dziennikarką. Ona zawsze zadawała milion pytań wszystkim i na każdy temat. Ona też miała ucho blisko ulicy i wiele tematów ją interesowało. Potem okazało się, że jej ojciec był terapeutą. Jedną z tych osób, która zaczęła leczyć osoby z chorobami nerwowymi, mentalnymi w sposób dużo bardziej ludzki niż to, co w latach pięćdziesiątych sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych było standardem. On miał również bardzo ludzki charakter i koncentrował się na człowieku. Wcześniej też pradziadek był architektem, urbanistą. W jaki sposób to, co robię, jest połączeniem tego co ludzkie, artystyczne i też często architektoniczne, urbanistyczne. Te wszystkie elementy łączą się w tym, co teraz robię. Jest we mnie ta miejsko-ludzka zajawka. Myślę, że to zawsze mi towarzyszyło.
Asia: Chyba możemy już przejść do tematu twoich studiów.
Monika: Myślę, że powinniśmy jeszcze na chwilę się zatrzymać, ponieważ w moim życiu bardzo szybko pojawił się internet, więc między 2001 a 2011 rokiem pisałam blog. Blogosfera wygląda wtedy zupełnie inaczej, nie było tam tyle hajsu i lansu ile jest teraz. Nie było też jsocial mediów, za co jestem bardzo wdzięczna. Cieszę się, że tego nie było, kiedy dorastałam, bo tak naprawdę ich efektów tak naprawdę dotąd nie rozumiemy. Dopiero pojawiają się informacje, w jaki sposób social media wypływają na młodych ludzi. Trochę swoje zajawki i zainteresowania przynosiłam do Internetu. Teraz tak naprawdę robię bardzo podobną rzecz gdzie umiejętności innych ludzi w tym świecie graficznym dzisiaj morskim, staram się popularyzować, docierać z nimi do osób, które mogłyby się tymi tematami zabawić.
Asia: Jak wyglądał ten blog?
Monika: Pewnie na początku wyglądał tak jak większość blogów młodych dziewczynek. Byłam małolatą, która miała 13,14,15 lat. Potem zaczęłam też poruszać bardziej społeczne wątki. Jeśli wyjeżdżałam do innych miast, wracam z informacjami o tym co można tam zobaczyć, jakie tam są muzea, a jakie wydarzenia kulturalne. Na pewno pisałam też o tematach związanych w jakiś sposób z prawami kobiet. Widziałam różnice w zachowaniu ludzi w stosunku do mężczyzn i w stosunku do kobiet, widziałam pewne nierówności. Zwraca uwagę na to, że inne oczekiwania stawia się dziewczynom a inne chłopcom. Pewnie to zabrzmi naiwnie, ale oglądałam wtedy Carrie Bradshaw i zastanawiałam się jak pisać felietony. Miałam wtedy też dużą zajawkę na Agatę Passent i kiedy mama kupowała „Twój Styl”, to była pierwsza rubryka, którą wtedy otwierałam, czytałam i robiłam swoją niedojrzałą i małoletnią wersję pisania i opisywania tego, co się wokół mnie dzieje. Pewnie trochę coś, co później nazwało się life stylem.
Asia: Life Style zazwyczaj ma unikać tematów związanych ze światopoglądem. Sprytnie omijać własne opinie.
Monika: U mnie to było na pierwszym miejscu, to też tłumaczy, dlaczego z przestałam publikować. Zaczęłam wątpić w to, co takiego interesującego jest w moim punkcie widzenia. Jest tyle osób, które mają tyle idei i dlaczego ja mam akurat moją wizję wypychać w świat. Schowałam się trochę za tymi rzeczami, które robią inne osoby. Staram się być przekaźnikiem do pokazywania światu umiejętności innych. Skupiam się na przyciąganiu uwagi do tematów, które są dla mnie interesujące takich jak estetyka przestrzeni publicznej. Ściągam ludzi na wydarzenie, które albo mają zajawić, albo mają aspekt edukacyjny. Staram się nie skupiać na sobie i swoim światopoglądzie.
Asia: Socjologia to jeden z tych kierunków o którym zawsze się mówi że po niej nic nas już w życiu nie spotka.
Pojechać: To był jakiś szalony rok i wiele osób chciało się dostać. Być może nikt nie myślał przyszłościowo, ale z drugiej strony wszyscy jesteśmy częścią społeczeństwa, więc jest z tym trochę tak jak z psychologią. Jest to coś, co warto po prostu znać i może nam się po prostu przydać w codziennym życiu rozumieniu rzeczywistości. Wydaje się, że takie socjologiczne botki są po prostu obecny w naszym życiu. Dużo łatwiej się ogarniesz rzeczywistość, mając podstawową wiedzę w zakresie socjologii.
Asia: Może warto by było w tym momencie dla osób, które nigdy nie miały kontaktu z socjologię. O co w niej dokładnie chodzi.
Monika: Ja ostatnio definicję socjologii pewnie czytałam j na studiach, ale dla mnie to przede wszystkim nauka o grupach społecznych. Nie jest to skupianie się na indywidualnej jednostce, ale na zachowaniach ludzkich, które są kształtowane przez nich jako grupa, przez kulturę czy jeszcze inne czynniki zewnętrzne. Patrzenie na ludzi poprzez pryzmat rzeczy i więzi, które je łączą, jak i te, które je różnią. Nie chodzi tu o patrzenie na człowieka jako na jednostkę, ale na ludzi jako grupy, między którymi zachodzą pewnego rodzaju zależności. Możemy też analizować to w kontekście ludzi i miasta i tym my się teraz zajmujemy.
Asia: W jaki sposób przyszłaś od zainteresowania ludźmi i społeczeństwem tego wycinka socjologi, jakimi są ludzie w architekturze miejskiej.
Monika: No teraz rzeczywiście się tym zajmujemy. Trochę więc wchodzimy w działania placemakingowe. Staramy się tworzyć różne przestrzenie, które będą miały różnego rodzaju użyteczności. Mają być funkcjonalne dla ludzi, a nie tylko sztuką lub ozdobą. Chcemy budować obiekty lub przestrzenie, w których ludzie się będą czuli dobrze. Żeby to zrozumieć i takie przestrzenie stworzyć, musimy różnymi metodami przyglądać się temu, w jaki sposób ludzie funkcjonują. Możemy to robić, dopytując się lub konsultując z nimi swoje pomysły. To jest ten moment, kiedy wracam do tej wiedzy.
Asia: Wiem, w jaki sposób robi się to w krajach skandynawskich, wszystko się dokładnie obserwuje i tworzy się przestrzeń w taki sposób, aby ludzie chcieli w nich przebywać np. parki. Widzę też, jak to się robi w Polsce i często, nawet jeśli mamy dobre intencje powstają parki, w których np. nie stawia się ławek, aby przeciwdziałać spędzeniu tam czasu przez osoby bezdomne. W konsekwencji nikt nie chce i nie może korzystać z tych przestrzeni.
Monika: Mam wrażenie, że funkcjonuje w myśleniu jakieś uproszczenie i ta obecność ławki powoduje alkoholizm. Jest takie skrótowe myślenie.
Asia: To jest bardzo przyjemny sposób myślenia, ponieważ łatwo wtedy problem rozwiązać. Zlikwidujemy ławki i zlikwidujemy problem alkoholizmu.
Monika: Dokładnie, nie ma ławki, nie ma alkoholika, nie ma problemu. W ten sposób na pewno bardzo wąska grupa osób decyduje, w jaki sposób wygląda przestrzeń dla dużo szerszej grupy. Nie może usiąść człowiek niezależnie od swojego wieku czy to możności więc nikt tam nie będzie przebywał. Musimy sobie zdawać sprawę, że ławki nie służą tylko przysłowiowemu alkoholikowi, ale osobie starszej, młodzieży szkolnej, matce czy ojcu z dzieckiem. Każdy może być użytkownikiem ławki, ale szalona obawa przed grupą, która mogłaby ją okupować, powoduje że ławki w przestrzeni nie ma.
Ostatnio chcieliśmy się zajmować pewnym placem na wzgórzu, ponieważ tam są dwie ławki w starej wyszczerbione. Później okazało się, że ławki są tylko dwie i w dodatku wyszczerbione celowo. Chodziło o to, aby ludzie się w tym miejscu nie gromadzili. Ktoś wyciągając ten jeden szczebel z tej ławki uznał, że będzie to lepsze rozwiązanie niż np. oczyszczenia tego terenu, jego doświetlenie, czy zrobienie innych działań. Jeśli spowodować byśmy aby inni ludzie chcieli tam być, wytworzyłoby się zjawisko społeczne, coś na zasadzie „oczu tłumu”. To pewien rodzaj kontroli społecznej. Im więcej użytkowników tym mniej złych rzeczy może się wydarzyć, ponieważ jest więcej świadków. Jeśli więc byłoby tam więcej doświetlonych ławek, na miejscu byłaby czysto i przyjemnie, prawdopodobnie mniej byłoby tam czynów zabronionych. Nie dowiemy się tego, ponieważ łatwiejszym rozwiązaniem jest wyjęcie szczebelków i pozostawienie jedynie dwóch ławek.
Asia: Byłaś też w Londynie
W roku dwa tysiące dziewiątym mieszkam na Shoreditch. W tym czasie m trwał tam Boom Street Art-owy. Było tam dużo hipsterskich knajp i murali. To przewróciło mi myśl o moich wcześniejszych działaniach. Kiedy wróciłam do Polski na święta, zastanawiam się co dalej. Czy wracać do Londynu, czy zostać w Polsce? Kiedyś wydawało mi się, że Nowy York jest moim miejscem, kiedy pojechałam tam po uczelni na miesiąc, okazało się, że to miasto zupełnie mi nie przypadło do gustu. W żaden sposób nie pasowało do moich wyobrażeń o nim. Amerykanie są rewelacyjni w PR i ciężko było dorównać rzeczywistości, temu, co zbudowałam w swoich wyobrażeniach. Przyjechałam do Polski na święta, poszłam odwiedzić znajomych, którzy pracowali w Dalmorze. Okazało się, że wielu moich znajomych zajmuje się fantastycznymi rzeczami. Są grafikami, robią wideo. Zdałam sobie sprawę, że to jest dopiero wschodzący, kreatywny przemysł. Nie chciałam już wracać do Londynu wypracować agencje PR i wkuwać, która córka, jakiego Lorda jest istotna. To jest coś, co Brytyjczycy, wiedzą od urodzenia. Jeśli przyjeżdżasz innej kultury, to z jednej strony nie chcesz sobie tym realnie zaprzątać głowy, a z drugiej strony, aby być częścią społeczeństwa musisz się w tym odnajdywać. Zwłaszcza jeśli twoja praca polega na komunikowaniu rzeczy, akcji i produktów do tego społeczeństwa. Musisz się na tym znać. Postanawiam zostać w Polsce i rozwijać się w Dalmorze.
Monika: Na pewno tak byłoby łatwiej, skupić się na tworzeniu i mieć kogoś, kto za ciebie będzie pokazywał twoją twórczość światu. Analogicznym przykładem jest nasz znajomy, który pracuje w Warszawie i doradza różnego rodzaju instytucją i NGOS. Ostatnio doradzał studiu graficznemu, w którym jest dwóch współzałożycieli grafików, którzy chcieli rozwijać w studio. Jego pierwszą radą było to, aby nie zatrudniali kolejnego grafika. Kilku grafików to nie studio graficzne, mówił, wy potrzebujecie księgowego, marketingowca i ludzi, którzy mają inne kompetencje, aby ten zespół uzupełniać. Nie chodzi o duplikowanie twoich umiejętności. Dlatego mamy Michała, który ma świetny dar do rozmów z ludźmi i on zajmuje się pozyskiwaniem partnerstwa, sponsorów. Jest Jacek, który jest kuratorem i projektantem. Mamy też trzyosobowy zespół projektowy, który zajmuje się robieniem rzeczy wizualnych i mamy też projektantów zewnętrznych. Jest też Natalia, która zajmuje się tymi tematami bardziej miękkimi, edukacja i marketingiem. Jest dziennikarką i jest po kulturoznawstwie. Dlatego też niedługo ruszamy z własnym blogiem. Gosia, która jest menadżerką, zajmuje się konsultacjami społecznymi. Talenty i umiejętności w naszym zespole są bardzo różne i zanim dołączyło do nas tylu grafików, powiększyliśmy ten zespół i korzystaliśmy z umiejętności studiów projektowych z całego kraju. Natomiast w samym naszym zarządzie był tylko jeden projektant, chociaż jesteśmy znani z tego, że zajmiemy się właśnie projektami.
Asia: Moje pierwsze skojarzeniem było to, że Traffic Design z pewnością tworzą sami artyści. Dopiero kiedy weszłam na stronę internetową, zorientowałam się w że jest inaczej. Myślałam, że wszyscy zajmują się tworzeniem projektów no i może jedna osoba odpowiada za komunikację, bo to, co całą pewnością o Traffic Design można powiedzieć, to jest to że dobrze się komunikuje.
Monika: Dziękuję, miło to słyszeć.
Asia: To nie miał być suchy komplement, tylko faktycznie to w Gdyni ten Traffic Design gdzieś w przestrzeni miejskiej jest widoczny. Widać współpracę z miastem, widać plakaty i widać efekty działań. Wiem, że praca z miastem jest dosyć trudna. Mnie to zazwyczaj przerasta i na samą myśl o tym, że znowu miałabym załatwiać coś urzędach, tracę entuzjazm do jakichkolwiek projektów.
Monika: Każdy wydział to inna historia, bo już mamy wydeptane swoje ścieżki. Dostajemy też bardzo dużo wsparcia Maja Wagner, która teraz została naczelniczką wydziału kultury, ją poznaliśmy już dwa tysiące dwunastym roku i okazała się dla nas świetnym wsparciem, kiedy mieliśmy komisję kultury. Tam musieliśmy przekonywać do naszych prac wszystkich po kolei po to, aby na końcu przekonać prezydenta. To super, bo nasz prezydent jest bardzo otwarty i myśli przyszłościowo i ten pomysł, który przedstawiliśmy mu w dwa tysiące dwunastym w już zmodyfikowanej i dużo fajniejszej wersji realizujemy dotąd. Zmieniliśmy się w biennale cały czas ten festiwal i nasz pomysł na działania ewoluuje. Na pewno darzymy się dużym zaufaniem i nigdy nie mieliśmy przypadku interwencji ze strony miasta ani nikt nie narzucał nam swojej wizji. Domyślam się, że faktycznie dla wielu osób i kontakt z Urzędem może być niełatwo. Teraz w urzędach zaczyna pojawiać się też coraz więcej młodych osób, oni zaczynają funkcjonować też w polityce, więc wydaje mi się, że te struktury też przestają być tak bardzo skostniałe.
Asia: To bardzo dobrze, chodzpo prostu o to, że warto zdawać sobie sprawę, że taki projekt to bardzo dużo formalności.
Monika: Na szczęście u nas rozkłada się to na parę osób. Coś robi Michał coś robię ja. Ja też jestem bardzo zadaniowa. Zawsze się śmiejemy, że na początku realizowaliśmy te festiwale, ponieważ nie wiedzieliśmy, że jest to niemożliwe, w związku z tym po prostu robiliśmy swoje. Nie było np. plastyka miejskiego, często konsultowaliśmy to z konserwatorem, a czasem też mieliśmy pracę, z których sami nie byliśmy zadowoleni, potem je zamalowywaliśmy. Byliśmy napędzani taką
małoletnią siłą, bo ktoś nam zaufał, bo udało nam się otrzymać dofinansowanie. Mogliśmy więc robić fajne rzeczy i zapraszać świetne osoby. Na początku z Polski, później też ze świata. Harowaliśmy po wiele, wiele godzin. Jeśli ktoś mówił, że czegoś się nie da, to po prostu wzruszaliśmy ramionami i to robiliśmy. Jacek tak samo, jak Michał ma tę umiejętność rozmawiania z ludźmi. Jeśli czegoś chcą, będą tak długo chodzić i rozmawiać aż w końcu to wy walczą. Są przy tym też bardzo uparci i więc np. zdobywanie ścian, dla mnie jest umiejętnością praktycznie niedostępną, dla nich jest bardzo łatwe. Tak samo z innymi rzeczami więc mamy dobry zestaw umiejętności i wzajemnie się napędza, my robimy takie rzeczy na płaszczyznach cztery. Czy też polach, które nie są popularne. Często przecieramy też szlaki i uczymy się nowych rzeczy.
Asia: Od czego zaczęliście swoje projekty? Od tego żeby namalować mural pod moim domem na ulicy Zgoda?
Monika: Zgoda to jest już rok dwa tysiące czternasty, a działaliśmy od dwa tysiące jedenastego, robiąc 10 murali na 10 ścianach w Trójmieście. To było przy współpracy z SKM, większość tych ścian była w okolicy SKM i wtedy dyrektorem marketingu był Marcin Głuszek, który jest bardzo fajnym człowiekiem. Ostatnio z nim rozmawiałam i myślałam o tym, jak bardzo nasza współpraca była przyszłościowa. Wtedy to się wszystko zaczynało, a później wiele lat wspólnie spędziliśmy, zdobiąc te okolice SKM. Wtedy szukaliśmy pieniędzy, bo nie mieliśmy żadnego finansowania. To był ten pierwszy rok, kiedy wróciłam z Londynu. Jacek nakreślił mi ten pomysł, chcieliśmy robić festiwal, staraliśmy się, o którego grant nie dostaliśmy no i stworzyliśmy na szybko ofertę, zupełnie nie wiedząc Jak to robić. Miesiąc po dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa lata, wysłaliśmy oferty w kilka miejsc i odezwał się Teatr Wybrzeże. Oni zdecydowali się sfinansować te murale pod warunkiem, że kilka z nich będzie nawiązywało do sztuki teatralnej. Robiliśmy to ogólnie siłami lokalnych artystów, ponieważ nie mieliśmy budżetu na ściąganie ludzi spoza Trójmiasta.
Asia: Skąd wiedzieliście do kogo pisać? To było coś czego się nauczyłaś na studiach?
Monika: Nie, zrobiliśmy na szybko jakąś listę miejsc, które mogłyby nam pomóc. Na pewno było tam miasta. Myślę, że na pewno firma związane z farbami, ale już wtedy Jacek miał współpracę,więc dostaliśmy barter na farby, odpadł nam w dużej mierze koszty farb. Chodziło wynagrodzenia dla artystów, sprzęt malarski. Po prostu wymyśliliśmy parę firm i nie będę propsowała tych, które nigdy nam nie odpowiedziała i pewnie też w jakiś sposób myślimy o instytucjach kultury, ponieważ kultura i sztuka idą w parze i udało się z teatrem Wybrzerze, co było dla nas nie nada sukcesem. Później poznaliśmy już Maję Wagner, starając się dostać do prezydenta miasta Gdyni i podobało się to, co robiliśmy podczas pierwszego festiwalu więc zaufała nam w ten projekt. Byliśmy na komisja kultury, przekonywaliśmy do siebie kolejnych urzędników. Musieliśmy też przejść przez wydział kultury, różnych radnych i w ostateczności trafiliśmy do prezydenta. Powiedzieć mu co chcielibyśmy zrealizować, jakie ściany jakie osoby jakie nazwiska. Na pewno pomagało to, że z Gdyni był też Mariusz Gwara city, który był już znany na świecie, ale nie miał w Gdyni swojego muralu. Udało nam się dostać finansowanie od miasta na festiwal, który mamy do dziś. Od pewnego czasu ty z biennale, czyli festiwal dwuletni. Był dwutysięcznym osiemnastym jak będzie dwudziestym.
Asia: W jaki sposób ludzie reagują na to co robicie? Chyba najbardziej znanym realizacją jest bar- mleczny słoneczne w Gdyni. Też bardzo znane miejsce, kojarzone przez wszystkich turystów odwiedzających Gdynię. Ludzie żywią się tam podczas wakacji, tam też stołują się studenci. Jest to miejsce kultowe. Wy zmieniliście szczyt, który nawiązuje to tylko tego, co było zupełnie inne. Zmieniliście wygląd całego miejsca. Też właśnie telefon, którą szt. Dizajn stykają się z człowiekiem. Ja tym barze już mówiłam w podcaście. W kontekście moich sposobów na radzenie sobie z pracą z domu. Mówiłam o tym, że czasem trzeba wyjść do ludzi, żeby w jakiś sposób wydostać się z własnej banki i banki, które ja pracuję Instagrama, internetu i ludzi sukcesu. Idąc do baru mlecznego, spotykamy wszystkich.
Monika: Tak, tam nigdy nie wiesz, co się do ciebie przysiądzie i z kim przyjdzie Ci zjeść obiad.
Asia: Jaki jest odbiór tych ludzi na to co robicie?
Moniko: nie robiliśmy badania po realizacji baru mlecznego słonecznego, ale kiedy mieliśmy i zrobić od kolejną realizację to był Żłobek Niezapominajka doszliśmy dwutorowo i z jednej strony naszym fotografem i Polskę w poszukiwaniu rodzaje dodał architekturze modernistycznej myśleć o tym co będziemy robić. To była taka kurator skoro go o tym, że zaprezentujemy natomiast ja się skupiłam na tym aby stworzyć badania zadzwonią badawczą inny format. Przeczytaliśmy ludzi w różnych grupach wiekowych w ramach badań jakościowych. Spacerowaliśmy od dworca ulicą Starowiejską ją Grahama i zabijać ludzi w okolicy by trafić do info boksu i tam zaprezentować im nasze dotychczasowe prace. Pytaliśmy o to co im się w przestrzeni miasta podoba, Ty mi się nie podobało jakie elementy, jakie rodzi wyobrażenia i dlaczego.
Monika: Nie robiliśmy badania po realizacji Baru Mlecznego Słonecznego, ale kiedy mieliśmy zrobić kolejną realizację, to był Żłobek Niezapominajka. Poszliśmy dwutorowo i z jednej strony Michał z naszym fotografem pojechał w Polskę ,w poszukiwaniu inspiracji w architekturze modernistycznej myśląc o tym co będziemy robić. To była taka kuratorska wyprawa, z myślą o tym co zaprezentujemy. Natomiast ja się skupiłam na tym, aby stworzyć badania wraz z firmą badawczą „Inny format”. Przepytaliśmy ludzi w różnych grupach wiekowych w ramach badań jakościowych. Spacerowaliśmy od dworca ulicą Starowiejską, Abrahama i zawijaliśmy w okolicy info boksu i tam zaprezentować im nasze dotychczasowe prace. Pytaliśmy o to, co im się w przestrzeni miasta podoba, co mi się nie podobało, jakie elementy rodziły jakie wyobrażenia i dlaczego. Prezentowaliśmy nasze dotychczasowe projekty, pytając o to i prezentowaliśmy nasze projekty na terenie miasta.
Wtedy okazało się, że szyldy miała najlepszy odbiór społeczny, ale ludzie sami też sugerowali, co byłoby dla niej przydatne. Efektem tego były lampy, które zrealizowaliśmy na ulicy Zgoda i które realizujemy od czasu do czasu teraz. Mieszkańcy mówili, że przydałaby im się elementy orientacyjne, najlepiej podświetlone, które pomagałaby mi się zlokalizować. Zaczęliśmy robić lampy, które miały zawarte w sobie numer i nazwę ulicy. Nie dość, że oświetlają przestrzeń, to pomagają się zlokalizować. To była odpowiedź na to, co mieszkańcy mówili. Mówi też o odnawianiu kamienic. To też zaczęliśmy robić, robiliśmy to już wcześniej, odnawiając blok na ul. Lelewela i rozwalając tym internet, ponieważ to miało zasięg jak żadna nasza inna realizacja. Głównie skupiła się ten odmalowaniu bloku i narysowania na nim siatki, która odzwierciedlała podziały architektoniczne. Tylko, zamiast malować go na pastelowy kolor, ten blok stał się biały. Dostaliśmy za to nagrodę i to wzbudziło bardzo dużo zainteresowanie mediów. Ten odzew był dosyć niespodziewany, ale wiele też mówią naszej przestrzeni.
Asia: Ta popularność projektu mówi o tym, że Polacy bardzo nie lubią swoich kolorowych bloków? Jest kilka teorii na temat tego, skąd bierze się ta pasteloza w przestrzeni publicznej. Być może jest też jakaś niechęć do bieli wrażenie, że będzie trzeba ją częściej odświeżać.
Monika: Bardziej chodzi o to, jak te kolory wyglądają w masie i o to, jak wygląda jeden żółty blok obok jednego różowego Tym bardziej, jeśli te farby są słabej jakości, nie będą starzeć się lepiej niż dobra biała farba. W takiej masie te róże czy żółcie dodatkowo zaczynają wyglądać infantylnie. Architektura niekoniecznie została stworzona po to, aby wyglądała zabawowo i cukierkowo. Były takie sytuacje, kiedy realizowaliśmy szyldy i dopiero w momencie, kiedy odmalowaliśmy przestrzeń, można było zauważyć, że całość jest jednym budynkiem. Każdy zakład miał odmalowane ściany lekko innym odcieniu lub zupełnie innym kolorze. Każdy dbał o swój fragment elewacji i nikt nie myślał o budynku jako spójnej całości. Wiele kolorów, wiele szyldów, wiele reklam i samochodów, do tego wąskie chodniki w ten sposób wyglądają polskie ulice. Każdy z tych elementów jest czymś, co staramy się w jaki sposób zmieniać. Staramy się robić to, nie piętnując, raczej pokazując dobry przykład i promując dobry przykład. Informacje o tym niosą się dalej, inne osoby starające otworzyć własny biznes, czy takie, które już ten biznes mają, ale chcą coś zmienić, myślą o tym.
Asia: Często zajmujecie się małymi miejscami. Np. W Warszawie — sklep wędkarski. W Gdyni — Zakład Krawiecki, czy sklep sprzedający maszyny do szycia. To nie są wielkie miejsca. To są często niewielkie zmiany, które w pływają na wygląd całej ulicy. Jak jeszcze działania edukacyjne podejmujecie? To nad czym ja się często zastanawiam to, czy ludzie widzą, jak zaśmiecone jest przestrzeń wokół nich. Widzę po sobie, że im dłużej przebywam w takiej przestrzeni, tym bardziej się z nią oswajam i przestaję to zauważać. Teraz kiedy mieszkam w Holandii i przyjeżdżam do Polski to, co widzę wjeżdżając do Gdyni od strony Grabówka mnie przeraża. Kiedy codziennie jeździłam na zakupy do zlokalizowanej tam Biedronki, nie powodowało to we mnie codziennych napadów płaczu z powodu brudu był, billboardów i rozpadających się budynków. Jak dużo wynika z naszej percepcji, obycie opatrzenia. Nie każdy miał szansę studiować na ASP, w szkole często nie uczymy się o tym, to nie są tematy poruszane na lekcjach plastyki.
Monika: Raczej nie często ktoś realnie przykłada się do edukacji w szkole. Plastyka jest traktowana po macoszemu. Myśleliśmy o takim programie, na razie go nie zrealizowaliśmy, czyli o edukacji nauczycieli plastyki. Rozumiem, że edukowanie ich zdecydowanie zwiększyć zakres docierania do uczniów. To pozwoli budzić nich pewnego rodzaju wrażliwość estetyczną. Prowadziliśmy nieraz warsztaty plastyczne czy około plastyczne w Tu Baza w Orłowie. Zapraszaliśmy różnego rodzaju grafików, którzy robili zajęcia dla dzieciaków. My znowu dosyć często występujemy w gdańsku na ASP czy na uniwersytecie Gdańskim. W kontekście naszego bloga myślimy też o tym aby mieć miejsce na wysyłanie bardziej pogłębionego komunikatu i przekazu na temat tych działań, które robimy. Też w kontekście tego wątku edukacyjnego. Na ten moment nie planujemy robienia webinarów. Równocześnie działając w mediach, które do tej pory mamy do swojej dyspozycji to ani Facebook, ani Instagram nie dają przestrzenie na przekazywanie pogłębionej dawki wiedzy. Na tę wiedzę jest bardzo duże zapotrzebowanie. Działamy z Trójmiasta i zastanawiamy się jak z tym przekazem, jak z tym know-how wychodzić poza lokalne środowisko.
Podoba Ci się ten odcinek? Posłuchaj rozmowy Gdyńską artystką Dominiką Suprun!
Asia: Moje ostatnie pytanie, po co? Po co to wszystko robisz? Po co to wszystko wymyślasz? Po co tym wszystkim działacie. Żeby po prostu było ładnie?
Monika: “Żeby było ładnie” to jest tytuł książki Sebastiana Frąckiewicza. Dla mnie najbardziej atrakcyjne jest poczucie sprawczości. Teraz popularne jest podejście narzekania, często coś nam się nie podoba, ale rzadko przychodzimy do tego kolejnego etapu, aby coś zmieniać. Jeśli już zaczynamy coś zmieniać, to spotykamy ludzi, którzy kwestionują, to co robimy. Tak było u nas na początku. Wydaje mi się, że tak samo jest, teraz kiedy narzekam na polityka, wcale nie chętnie idziemy głosować. Wyrośliśmy z takiej idei, takiej zajawki, aby robić rzeczy i wpływać na przestrzeń publiczną i jednocześnie zarażać tym innych ludzi. Kiedy widzimy naszych wolontariuszy z dwa tysiące trzynastego roku, jak kończę uczelnię artystycznej no w kierunku zmieniania przestrzeni. Odzywa ją się do nas studenci uczelni, ponieważ zachodzą zmiany, coś się w tej przestrzeni ruszyło i oni też chcą być częścią tego. Pewnie pewne rzeczy ciężko zmieniać systemowo, ale de facto to my kształtujemy naszą przestrzeń. To jest dla mnie Motor napędowy. Wiem, że pewne decyzje mają bardzo duże konsekwencje. Warto się zastanowić, jaką chcemy tworzyć rzeczywistość.
Asia: Czyli tobie tak naprawdę nie chodzi ani o Dizajn, ani o przestrzeń miejską tylko w twojej karierze chodzi o poczucie sprawczości.
Monika: O poczucie sprawczości, komunikowanie rzeczy, które są moim zdaniem wartościowe i chcę poświęcać swój czas i energię na propagowanie tego typu idei. Zupełnie komercyjnie mam agencje PR gdzie też komunikuję i podejmuje współpracę z takimi klientami, którzy mają ciekawe produkty, ciekawe firmy. W dużej mierze chodzi o to, że wybieram rzeczy, które są dla mnie ważne i uważam je za wartościowe. Wiem, że to są ludzie, którzy robią fajne i wartościowe rzeczy, zależy mi na tym, aby inne osoby o tym wiedziały. W tym widzę swoją rolę. Wracałam do tego prowadzenia bloga, kiedyś usunęłam siebie z tego równania i staram się, żeby jak najwięcej ludzi dowiedziało się o fajnych rzeczach.