Akademia Płodności

Akademia Płodności


#100 Adopcja – droga do rodzicielstwa oczami Pauliny

September 24, 2025

Podążanie za marzeniami czasem brutalnie kładzie na kolana. W mozolnym trudzie podnoszenia się z nich, w obawie przed kolejnym upadkiem szukacie filarów, o które możecie oprzeć swoje nadzieje. W poszukiwaniu drogi do macierzyństwa chcecie zbudować most do źródła, w którym płynie rozpoczęta już wcześniej historia. Historia, która także szuka oparcia dla swoich nadziei na przyszłość.

 

Jak połączyć dwa światy, które tak bardzo potrzebują siebie wzajemnie?

Czy można ugasić pragnienie macierzyństwa i rodzicielstwa, pijąc ze źródła adopcji? 

Czy podążanie za swoimi marzeniami może być samolubne, szlachetne i altruistyczne jednocześnie?

 

Zapraszamy do wysłuchania podcastu. 

Plan odcinka

  • Nasza droga do płodnej nadziei
  • Adopcyjny test ciążowy i pierwsze zdjęcie USG – czy to możliwe? 
  • Uroki rodzicielstwa adopcyjnego – wszyscy jesteśmy tacy sami
  • Żyćko kołem się toczy, czy gdzieś zapisany plan?

 

Zosia.: Hejka. Dzisiaj wyjątkowo słyszycie tylko mój głos, bo Aniusia zaniemogła i jest troszkę chora, a umówiłyśmy się dzisiaj na nagrywki z wyjątkową osobą, dlatego bardzo nie chciałyśmy ich przekładać.

 

 Przed chwilą skończyłam nagrywać podcast z Pauliną… teraz, jak to mówię, to się uśmiecham:) (możecie to usłyszeć), ale przed chwilą byłam nieźle spłakana i chciałabym Was na to przygotować, że ten podcast, który nagrałyśmy jest tak bardzo prawdziwy, jest tak bardzo ludzki.

 

 Paulina jest mamą adopcyjną i o tym właściwie była ta rozmowa, ale jak zdecydujecie się jej zaraz przesłuchać, to usłyszycie, że była również o wielu innych bardzo pobocznych tematach.

 

Nagrywam ten wstęp, bo cała nasza rozmowa… w tej całej naszej rozmowie byłam tylko tłem i bardzo nie chciałam się wcinać Paulinie w jej historię, bo Ona po prostu płynęłam z tym tematem. Ona sama była reżyserką tego podcastu – właściwie można tak powiedzieć. I, mimo że wcześniej z Anią przygotowałyśmy bardzo wiele pytań, zostawiłyśmy Wam nawet na Instagramie okienko do ich zdania, to Paulina większość z nich zamknęła w swoim (można powiedzieć) monologu. Więc zrobiła to w swoim tempie, na swoich zasadach, dokładnie tak, jak chciała, do tego stopnia, że muszę Wam dograć ten wstęp, bo po prostu, jak się połączyłyśmy to, zaczęło się flow i zaczęła płynąć i nie miałam nawet serca, żeby jej przerywać. I po to ten wstęp, żeby zaprosić Was do niesamowitej rozmowy i do wspaniałego świata rodziców adopcyjnych, którego głosem dzisiaj – takim frontmanem – była właśnie Paulina, która jest mamą w tym całym zgranym teamie (zespole). 

Bardzo, bardzo serdecznie zapraszam Was do świata Tej Rodziny i tej drogi do rodzicielstwa, do macierzyństwa, a Paulinie… Paulinko Tobie, (co mówiłam już przed chwilą) jestem Ci szalenie wdzięczna i tak bardzo z Ciebie dumna, za to, że dałaś radę i zechciałaś, i przelałaś tyle Waszej historii do świata Internetu, i do tego, żeby stał się teraz takim publicznym głosem.

Wierzę w to, że zbierze to przeogromne plony. 

 

Zapraszam Was bardzo do rozmowy z Pauliną.

 

Cześć. Tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności.

Miejsce w którym towarzyszymy Wam podczas starań.

 

Nasza droga do płodnej nadziei

 

Zosia: No dobrze. To zaczynamy Misiaku dobra?

Paulina: Dobra. Więc zaczęłam sobie takim pięknym cytatem, że “piszesz kolejny rozdział swojego życia, więc… Wow! Szybko się zaczyna…

Z.: Spokojnie, na luziku…

P.: W sensie… to będzie emocjonujące, bo… to może inaczej….

Każdy ma plan na swoje życie. Prawda? Więc jak (my) bardzo szybko wzięliśmy ślub, bardzo… W sensie, byliśmy młodziakami i wszyscy wtedy zakładali, że jestem w ciąży, bo kto bierze ślub w wieku 23 lat. 

Nie byłam w niej (w ciąży)… 

Nie byłam w niej tak naprawdę nigdy. 

Plan zakładał bliźniaki i od początku twierdziliśmy, że na pewno kiedyś adoptujemy dziecko. Więc w sumie, w planie początkowym ta adopcja była właściwie naturalna i oczywista. Ten plan legł w gruzach po, tak naprawdę myślę, że takich bitych ośmiu latach takiej walki. Takiego odbijania się od lekarzy. Takiego szukania pomocy właściwie wszędzie.

No i tak trafiłam na Akademię Płodności.

Więc Akademia Płodności również była jedną z części naszej walki, bo chyba mogę nazwać to walką. Ale Akademia Płodności pomogła mi (na pewno) w wyregulowaniu moich wyników. Po tak dużej ilości badań, zabiegów i w ogóle. Badań drożności jajowodów, zabiegów u mojego męża, gdzie wykonaliśmy absolutnie wszystko, o co nas lekarze prosili. Akademia Płodności i Wasza dieta pomogła mi na pewno uregulować moje wyniki. Więc tutaj w ogóle było ,,chapeau bas (kapelusze z głów), brawo, super, że Pani tak zrobiła”.

Więc zadbałam o swoje zdrowie dzięki Wam – to na pewno.

I tak sobie kiedyś marzyłam, że będę tym jednym, takim puzzelkiem, takim kafeleczkiem na Instastory, że ,,nam też się udało”. A oto proszę… nagrywam podcast, mam swój własny post u Was, na Waszym profilu. Więc to jest ukłon w Waszą stronę, że tak naprawdę działacie po to, żeby wszystkie te pary, które tak marzą o dziecku, mogły spełnić swoje marzenie.

A my jesteśmy trochę inną historią, a mimo wszystko pamiętacie też o takich osobach. I Instagram łączy ludzi. Czego przykładem jesteśmy teraz, i Instagram łączy ludzi, bo przez przypadek trafiłam na konto jednej z dziewczyn… kobiet. Nie chciałabym podawać nicku (jej danych), bo nawet nie zapytałam, czy mogłabym to zrobić. Więc zostawię ją – jeśli będzie tego słuchała, będzie wiedziała, że to o Niej mówię i wszyscy bliscy moi będą wiedzieli, że to o Niej mówię. Bo dzięki Niej, ta adopcja i to wszystko, co się wokół niej kręciło, cały proces – ciężki proces tak naprawdę, i to co teraz też się dzieje, że wiem, że nie jestem sama, że nie zwariowałam, że to wszystko, co czuję jest oczywiste, że wszyscy ludzie, którzy adoptowali dzieci mogą mieć takie odczucia. Nie jestem dziwnym człowiekiem, jeśli to wszystko czuję i cały ten proces adopcji, też dzięki Niej, był (dla mnie), był taki lżejszy trochę chyba. Mogłam się podzielić, że ja mogłam się zapytać. Ona jest mamą dwóch chłopców. Już takich dużych chłopców. Jeden, to jest nastolatek, a drugi to taki pierwszak albo drugoklasista, ale nie pamiętam już teraz. W każdym razie chłopcy już są starsi, więc Ona jest już bardziej doświadczoną mamą adopcyjną niż ja, bo u nas historia dopiero zatacza swoje dwuletnie koło, więc to dość świeże. Tak naprawdę, wracając do tego wszystkiego, co nas spotkało, no to może… nie to, że się poddaliśmy. Daliśmy sobie chyba spokój. Nie mieliśmy już zasobów chyba też takich zdrowotnych – psychicznie. Trochę nie mieliśmy już też zasobów finansowych, żeby pomyśleć w ogóle… chociaż, może tak powiem. Lekarze odradzali nam in vitro i inseminację, tzn. “in vitro może byście się zastanowili, ale inseminacja to w waszym przypadku jest kompletnie bez sensu”.

No dobra, no to w takim razie na początku było, że na in vitro nie mamy kasy, a później myśleliśmy: da się tę kasę zorganizować, tylko czy my chcemy? Czy my jeszcze damy radę, czy jakby jeszcze to dźwignę? Bo jak to się nie uda, to ja się już kompletnie załamię i poddam.

No i daliśmy sobie spokój w ogóle z tym pomysłem. 

 

Więc naturalną koleją rzeczy… (przepraszam, użyję chusteczki…), było to, że idziemy w adopcję. Zaczęliśmy szukać ośrodka. Jeden nas tak, może trochę zbył. Trochę rozczarował. A drugi ośrodek był takim strzałem w dziesiątkę. No i w tym ośrodku poznaliśmy pięć cudownych par.

I uwaga, cała ekipa już jest w komplecie. Cała! Mamy 5 swoich wspólnych takich dzieciaczków, łącznie oczywiście z naszym synem i spotkaliśmy się całkiem niedawno, bo na początku czerwca. Wszyscy się poznaliśmy. Więc to było takie turbo wzruszające, że jakby możemy się tym podzielić ze sobą. Bo jednak to łączy.

Nikt Cię nie zrozumie lepiej niż osoba, która wie, co czujesz i przeżywa bardzo podobne kwestie.

Więc my przeżyliśmy mnóstwo ciąż dzieciaków w rodzinie, u znajomych. Z takich bardzo bliskich znajomych jesteśmy jedyni, którzy taką drogę przeszli. Jedna koleżanka również. Słuchałam wczoraj Waszego podcastu „Jak poinformować o ciąży”, i miałam dosłownie przed oczami to, jak z jedną z nas byłyśmy na tym samym etapie: my wykupowałyśmy Wasze diety wspólnie i jej się udało… A nam nie… I chyba to była dla mnie jedna z takich cięższych informacji, że przecież robimy dokładnie to samo. I absolutnie… Moja najbliższa przyjaciółka, która też się zmaga w ogóle też z zupełnie innymi chorobami i jej też się udało. I tutaj miałam takie: Boże, jak to cudownie (że się udało), bo Ona po prostu też musi tyle pokonać, też jakby poświęca swoje zdrowie, żeby mieć tego Maluszka. I jej córeczka jest piękną czterolatką. I tu było mi dużo łatwiej. A chyba idąc równoległą walką i jedni idą do góry, udaje im się, a ja zostaję w tym punkcie – i jest takie: O! Oł. Jakby… Co ja mogę więcej?! Robiłam dokładnie to samo co Ona i dlaczego ja nie (jestem w ciąży)? Ale wiem, że jej też było trudno nas o tym poinformować i wczoraj ten podcast Wasz, tak sobie odsłuchiwałam, bo tak sobie odsłuchiwałam Wasze podcasty… trochę odświeżałam. Było to takie, kurcze… jej też było trudno. Jakby wiem, że wszystkim, którzy byli koło nas (i są nadal), to też nie musiało być tak łatwo być z nami w tym, nie do końca wiedząc co czujemy, a jednak nas wspierać. I cały proces adopcyjny to trochę zweryfikował ludzi blisko i chyba dobrze. Ja się chyba z tego cieszę, bo tak naprawdę Ci, co mają zostać, tak zostali. I są. Także, tutaj… Boże, jak zacznę płynąć to Ci nie dam dojść do słowa. 

 

Z.: To jest Twój podcast i to jest moment dla Ciebie. Ja jestem tu tylko po to, żeby nadawać jakieś tło, ale to Ty jesteś główną bohaterką, więc bardzo się cieszę. Nie zrobiłyśmy nawet wstępu, ale ja go dogram w ogóle na luzie. Ja nie naszykowałam sobie chusteczek, a już dwa razy byłam na skraju (łez), więc powinnam się w nie też tutaj szybciutko zaopatrzyć. Jeśli chcesz… bo ja oczywiście… my przygotowałyśmy sobie ramowy plan z Anią, mamy pytania, ale Ty tak pięknie o tym opowiadasz, że ja chyba nie chciałabym tego upierać w moje sztywne ramki i po prostu chciałabym dać Ci płynąć.

 

           Adopcyjny test ciążowy i pierwsze zdjęcie USG – czy to możliwe?

 

P.: Ok… Ok. Ok, no to płynę dalej.

Więc jak już się zdecydowaliśmy na ośrodek, to tam zadałyście mi takie pytanie: co było najtrudniejsze? Więc chyba najtrudniejsze dla nas były te historie na szkoleniach. Te szkolenia trwały… w ogóle ja wspominam, na zasadzie, wracamy po prostu po nocach. Bo my wracaliśmy po 22 drugiej. Wychodziliśmy stamtąd naprawdę bardzo późno. Te szkolenia trwały kilka godzin i nie było ich dużo stricte “zajęć”, ale naprawdę rzeczywiście trwały bardzo długo. I były takie męczące psychicznie. Ja to wspominam, że my stamtąd wychodzimy, przegadujemy sobie w aucie wszystko co było. Na świeżo. Jakby: co o tym myślisz, jak to odebrałeś? I tak dalej, itd. Po czym brałam telefon, zahaczyliśmy o Maczka, bo byliśmy turbo głodni, więc jakiś tam Maczek, jakieś mcflurry, fryteczki i te sprawy. I były dwa telefony. Albo dzwoniłam do mojej mamy, albo dzwoniłam właśnie do mojej przyjaciółki, bo chyba potrzebowałam zdać takich relacji osobie… może nie niezaangażowanej, bo One były zaangażowane i cały czas są, ale takiej na chłodno, że jakby “co Ty o tym myślisz? Bo słuchaj… słuchaliśmy tego, tego. Jest dużo ciężkiej historii. Kiedyś stwierdziłam, że oni chyba chcą nas zniechęcić. Wiesz, jakby tyle nam takich smutnych i ciężkich rzeczy opowiadają, że oni chyba chcą nas zniechęcić. I dziewczyny nam kiedyś właśnie wytłumaczyły, że słuchajcie, my Wam musimy przedstawić wszystko, co jest ciężkie, żeby nie było takiego: O! Oł, one o tym nie powiedziały, a to jest turbo trudne do przejścia, i trzeba to dźwignąć. I trzeba to wziąć na swoje barki. No bo jednak bierzesz na swoje barki historię małego człowieka. Nie zawsze łatwą. Nie zawsze taką, że tak naprawdę to tylko był taki jeden przeskok i jesteś już u nas i masz superszczęśliwe życie. Bo te dzieciaki niosą ze sobą swoje traumy i tak naprawdę te traumy najcięższe jest to dla nich, ale my jako rodzic… każdy rodzic chce zabrać swojemu dziecku wszystkie smutki i chciałaby, żeby Ono miało tylko i wyłącznie szczęśliwe dzieciństwo. Więc One musiały nam to przedstawić i chyba te historie były dla mnie takie najtrudniejsze. Takie smutne. Takie przytłaczające, że czasami stamtąd wychodziłam i myślałam: Boże, czy ja podołam? Czy ja serio tak dam radę? Czy ja mam w sobie jeszcze tyle zapasu sił? No bo jednak dużo z nich poszło na samą walkę.

Ale tak jak zapytałyście tutaj, czy ja pamiętam pierwsze spotkanie… to trochę jest tak, jak (tak sobie wczoraj o tym pomyślałam), że ten telefon, ten magiczny telefon, że człowiek czeka po prostu i czeka, i czeka, i czasami już było tak, że ja po prostu sprawdzam: a może ja nie usłyszałam, a one do mnie dzwoniły? 

I zadzwoniły serio w takim momencie, w którym się absolutnie tego nie spodziewałam i byłam w takim ogromnym szoku, że one w ogóle do mnie dzwonią, że nie zapytałam o nic. Ja nie zapytałam o płeć dziecka, ja nie zapytałam o wiek, o imię. O nic nie zapytałam i tylko powiedziałam, że: tak chcemy usłyszeć tę historię. No i po drugiej stronie Pani Dyrektor mówi do mnie: ale to w ogóle interesuje cię to, co to jest za dziecko, cokolwiek? Odpowiedziałam: no wiesz co, możesz mi coś tam powiedzieć, cokolwiek co wiesz. No to usłyszałam, że Mały Człowiek ma trzy lata, że jest chłopcem, i że zaprasza nas, żebyśmy przeczytali Jego dotychczasową historię. Bo sam fakt tego, że ma trzy latka to już oznacza, że już coś tam za sobą niesie. 

 

Więc to było trochę tak, jak te dwie kreski na teście. To są te moje dwie kreski na teście. To jest to, że ja to już widzę i się dzieje ej. Coś tu już jest. Coś tu już kiełkuje. Teraz tylko trzeba jechać i… to dźwignąć. W sensie przeczytać. Bo wiadomo, to, że one dzwonią wcale nie oznacza, że my mówimy TAK. To, że one dzwonią, to znaczy, że my czytamy tę historię i my wtedy mówimy… znaczy nawet już nie musimy mówić tego, tego samego dnia, bo mamy jakąś tam dobę, żeby przegadać, przemyśleć i powiedzieć, czy jesteśmy w stanie psychicznie jechać i dźwignąć historię człowieka, i się z nim po prostu poznać. Więc dla mnie to były moje dwie kreski. Taki przyjazd tam i karteczkę tego, co go spotkało. Na szczęście… myślę sobie, że nie miał łatwego początku, aczkolwiek patrząc na zarys historii, które dziewczyny nam pokazywały na szkoleniach, było super. Bo On jednak miał kogoś – mniej bądź bardziej – ale miał kogoś na kim mógł się oprzeć. Miał człowieka, dzięki któremu myślę też jest trochę taki, jaki jest. Z którym na pewno zawiązał jakąś fajną relację i myślę, że za którym czasami też tęskni. Bo On dopiero teraz o tym mówi. Więc pamięta Tego człowieka i Ten człowiek też dał mu bardzo dużo z siebie. Za co mu dziękuję, bo On potrzebował kogoś takiego, musiał mieć bezpieczną przystań. No to, to było moje zdjęcie USG, czyli historia naszego syna i jego oczywiście takie fizyczne zdjęcie, bo również mogliśmy je zobaczyć.

To było nasze takie zdjęcie USG, no i takie nasze spotkanie pierwsze to dla mnie było, jak taki poród, kiedy się pierwszy raz widzisz. Ja pamiętam dokładnie w co był ubrany, pamiętam każdy jego uśmiech. Pamiętam, jak do nas wybiegł. Wiedziałam, że kocha dinozaury, więc pojechaliśmy z dinozaurem oczywiście – z balonem z dinozaurem, ze wszystkim po prostu, co mogłam znaleźć takiego na już i książką. Z resztą i miś, i książka towarzyszą nam do dziś. Nie wiem, czy kojarzą mu się z tym pierwszym spotkaniem, bo On czasami ma teraz takie przebłyski typu na przykład nie wiem… mięso w Lidlu mu się kojarzy z tamtym domem na przykład albo jakieś słowo gdzieś coś usłyszy i nagle ma takie: 

– O! A ja tam miałem pieska

Więc gdzieś po prostu takie historie, gdzie On je przeżywał wydaje mi się, że je wymazał z pamięci na czas takiego początku u nas, chyba tak dla bezpieczeństwa głowy (tak mi się przynajmniej wydaje), a teraz wracają. Czasami wracają na takim luzie, że po prostu okej odpowiadam na pytania, na które znam odpowiedź, a czasami walą w serce – tak po prostu do samego dna i powodują morze łez. Takie poczucie niesprawiedliwości, że jakby, dlaczego nie mogłam od początku Cię ochronić przed tym, co czujesz teraz, ale jak na swój wiek (ja wiem, że każdy uważa, że jego dziecko jest najcudowniejsze na świecie, ale uważam, że jak na swój wiek), jest mega mądrym człowiekiem. Naprawdę. Myślę, że historia jego też ukształtowała tę mądrość, ale on tak dużo wie, tak dużo rozumie, tak dużo przyjmuje i tak dużo przeżywa. Jest mega wrażliwy. Mega. Jego wzrusza albo załamuje w bajkach to, że na przykład Smerfetka została sama i ona jest teraz taka samotna, no i w ogóle, jak ona może być sama(?), więc ostatnio, było 20 minut płaczu i uspokajania, że na pewno ktoś ją znajdzie i na pewno ją uratuje. Więc naprawdę ma bardzo delikatne serduszko.

 

Ale dla wszystkich mam, które się zastanawiają nad tym momentem, to chcę tylko powiedzieć, że zapominasz, że w pewnym momencie siadam i zastanawiam się jak długo z nami mieszka, że jakby ja: aha no tak, przecież on jest z nami od początku, jakby od samego początku swojego życia to go tutaj nie było. Czasami się pyta nas, gdy ogląda sobie na przykład stare zdjęcia i pyta: byłem tu z wami już czy jeszcze nie? No nie, a bo ja na przykład nie pamiętam, jak ciocia… (nie, też nie będę używać imion) miała swoją córeczkę w brzuszku, ale pamiętam, jak druga ciocia miała swojego synka. Bo synek mojej przyjaciółki drugiej ma dopiero roczek, więc On jakby tutaj to pamięta. Pamięta cały ten proces i chyba to, że moja przyjaciółka była w tym momencie w ciąży, w którym On już z nami był, było też dla nas takim momentem, kiedy On zaczął się otwierać, kiedy zaczął się pytać: a ty mnie nie miałaś brzuszku? A dlaczego ciocia jego ma? A dlaczego tamta ciocia miała swoją córeczkę? A dlaczego ta druga ciocia też miała swoją córeczkę? I jakby na przykład widzi zdjęcia pod telewizorem (u mojej przyjaciółki stoi zdjęcie w ciąży, kiedy była ze swoją córeczką w ciąży) i też czasami pytał: bo ciocia miała ją w brzuszku, a ty mnie nie miałaś, a dlaczego mnie nie miałaś? A czy twój brzuszek będzie tak zdrowy, że będziesz mogła mieć innego dzidziusia, żebym mógł mieć brata albo siostrę? Więc wiecie, że te tematy krążą i krążą, i myślę że gdyby był ciut młodszy, może nie ciut… dużo młodszy w momencie adopcji, to na pewno pytałby inaczej i myślę, że mniej by pamiętał i inne pytania, by nam zadawał. A tutaj, jednak… no tutaj, jednak Go interesuje jego historia i bardzo dobrze, i też to, co nam mówiły dziewczyny na szkoleniach, co jest bardzo ważne, żeby nie ukrywać tej historii, żeby nie wymyślać bajek, bo później z tych bajek nie wyjdziesz, bo się w nich pogubisz. Bo zapomnisz, co mówiłaś, bo zapomnisz, co wymyślałaś. A tak naprawdę wydaje mi się, że każdy ma prawo takiego, do znania swojej historii, no my go wzięliśmy… wzięliśmy… jak to brzmi. Zdecydowaliśmy się na ten krok, wiedząc, że jak kiedyś powie: chcę ich poznać, chcę sobie przypomnieć, chciałbym wiedzieć – no to będę miała takie: Ok, to pamiętasz, że mówiłam Ci to, to, to i to, a teraz pojedziemy do pewnych pań, dzięki którym z nami mieszkasz i poprosimy o kartkę, którą ja kiedyś przeczytałam z tatusiem i będziesz mógł dowiedzieć się wszystkiego, czego potrzebujesz się dowiedzieć. Bo tak naprawdę zmieniliśmy tylko nazwisko. Jest pełnoprawnym naszym synkiem, aczkolwiek był zbyt duży, żeby zmieniać mu imię, to już jest jego tożsamość, to nieważne, czy to imię było moim wymarzonym, czy nie. Drugie imię jest moim wymarzonym. Mogłam mu przy akcie nadać drugie wymarzone imię, więc drugie jest moim imieniem wymarzonym, aczkolwiek to pierwsze nie, bo to jest jego imię i On się z tym imieniem, jakby utożsamia.

Także trochę kręcę, trochę zawijam, ale tak jakby to, co mi przychodzi do głowy po prostu mówię. Więc to są takie momenty, które absolutnie pamiętasz, nie zapomina się tych chwil i czasami mam wrażenie, że zapomniałam, jak było przed, ale są chwile, kiedy mi się to “przed” przypomina, i to już jest inna historia. Tak, jak na początku próbowałam to powiedzieć, ale się rozpłakałam, to tak kiedyś usłyszałam, taki dość ładny cytat, że piszesz kolejny rozdział swojego życia, więc napisz go tak, jakbyś chciała go kiedyś przeczytać.

 

 Uroki rodzicielstwa adopcyjnego – 

wszyscy jesteśmy tacy sami

 

No więc staramy się bardzo pisać ten rozdział tak, żebyśmy z dumą i z radością kiedyś usiedli i powspominali ale było fajnie i żeby On mógł też przejść kiedyś się powiedzieć: ej fajne miałem z wami życie dzięki. Chociaż czasami teraz to mówi, ale spokojnie, to nie jest tylko tak roztkliwijająco, bo awantury też nam strzela, jak każdy normalny dzieciak, więc żeby nie było, że my tylko tak się wzruszamy i w tej miłości się tak zatracamy, bo się zatracamy owszem ale mamy tak kompletnie, absolutnie normalne życie. Takie – nie ani usłane różami, ani bardzo ciężkie, bo to są momenty. Czasami siadamy i nam się po prostu chce wyć z bezsilności, czasami słuchamy tych pytań i chyba, nie umiejąc na nie odpowiedzieć mamy taki ból w środku, że ja nie umiem, ja nie wiem, co mam Ci w tym momencie powiedzieć. Bywało tak, że zaciskałam pięści i zagryzałam zęby i odpowiadałam, a później szłam i wyłam gdzieś żeby, nie widział. Ostatnio zadał mi takie ciężkie pytanie, a propos swojej mamy biologicznej, a ja niewiele o niej wiem i prowadziłam auto, i nie mogłam zacisnąć pięści, i udawać, że jest okej, tylko się po prostu rozpłakałam przed kierownicą. Prowadząc to auto, tu z Nim rozmawiam, tu te łzy po prostu mimo woli mi płynęły, i chyba nawet nie z żalu tylko z takiego przypomnienia, że ona zawsze będzie częścią naszej historii, że ja nie byłam ta pierwsza. On się mnie zapytał, czy może za nią tęsknić, że on jej nie pamięta, lecz mógłby za nią tęsknić, więc mówię no oczywiście, że byś mógł. 

I było takie: dziękuję, to troszkę tęsknię. 

I rozwaliło mnie to na kawałki, i zapytał się: a dlaczego ty płaczesz? A ja mówię: 

– Wiesz co Misiu, płaczę, bo jest mi troszkę przykro, że tęsknisz za tą panią, a ja nie umiem Ci nic o niej powiedzieć i jest mi troszkę przykro, że nadal to nie ja mogłam Cię mieć w tym brzuszku.

Więc to było takie trochę rozwalające, ale takie też budujące, że no właśnie, później płynnie do tego przejdziemy, bo my o tym rozmawiamy. Ja po prostu potem Mu tylko przypomnę tę rozmowę: słuchaj byłeś zainteresowany tym, pamiętałeś to, co chciałbyś jeszcze wiedzieć, bo może teraz będę umiała odpowiedzieć Ci na więcej pytań?

No to to są te takie chwile ciężkie rozwalające, są po prostu kapiące miłością, samym szczęściem, nie tylko i wyłącznie łzami wzruszenia. Ale jest życie. Jest takie życie jak masz Ty i każda inna biologiczna mama i czasami tak siadam, i mówię do mojej przyjaciółki: Boże ja oszaleję, po prostu zwariuję. Co On robi – kolejną awanturę o nic, (dla mnie o nic, dla niego pewnie o koniec świata) i słyszę po drugiej stronie:

– Ale ja mam to samo chodź na kawę.

 Bo jestem normalną mamą, jestem mamą, która jest zmęczona. Jestem mamą, która… ja się nie mierzę z takim uczuciem: o Boże, nie ja nie mogę mu czegoś tam powiedzieć, nie mogę na niego nakrzyczeć, nie mogę dać mu kary, nie mogę po prostu nie wiem powiedzieć – ej koniec cisza stop, bo jest dzieckiem, które ma swoją historię.

Nie On jest moim synem, jak mnie zdenerwuje to mnie denerwuje, jak odwala to odwala, jak powinien się uspokoić, to to się uspokaja, także tutaj, jesteśmy normalne drogie mamy.

Drogie mamy, które się zastanawiacie nad tym, jak będzie wyglądało Wasze życie. Będzie dopełnione, będzie piękne, będzie ociekające miłością, ale będzie też trudne i takie normalne, więc jak Wasze przyjaciółki mają dzieci z brzuszka, a nie z serduszka to będziecie mieć takie same problemy. W pewnym momencie będziecie mieli bunt pięciolatka, awanturę, że nie taką bluzkę mi naszykowałaś do przedszkola i ja w ogóle nigdzie nie idę cześć pa. Tak dokładnie (Zosiu) – tak kiwasz głową, tak znasz to. Także to wszystko jest normalnym życiem, częścią życia normalną. 

I chyba najbardziej, co mnie wzrusza w tym wszystkim, to jest relacją, jaką nawiązał z Jackiem, moim mężem. Jakby tutaj, to jest po prostu kosmos, bo On w ogóle od początku wolał facetów, On chyba bardziej im ufa i chyba jest taki bardziej do nich otwarty, przywiązany. Jasne są ukochane babcie, ale też jest dziadziuś, jest mój brat, który jest po prostu guru wszystkiego. Absolutnie, jakby – jak już On powie to jest świętość i w ogóle On pozwala mu na wszystko, na wdrapywanie się na drzewa też. Są też dwie ciocie, które dały mu przestrzeń, które były ze mną od początku do końca, właściwie od początku walki do momentu póki nasz syn nie pojawił się w domu i One dały mu przestrzeń. On wszedł do tej ekipy, do tej rodziny i One pozwoliły mu wejść na jego zasadach, czyli to On zdecydował, kiedy przybije im piątkę, kiedy będzie gotowy się przytulić, kiedy będzie gotowy usiąść na kolanach, i po prostu to były takie dobre ciocie z tyłu i czekały. I są ulubionymi ciociami, bo On poczuł, że może wejść taki, jaki jest, że nie musi nic robić na siłę, że nie musi zabiegać o jakiekolwiek względy, bo był traktowany tak, jakby był traktowany, jakby wszedł jako bobas. Więc One zrobiły mu takie piękne wejście, i myślę, że też jest Im za to wdzięczny, i bardzo często o nich mówi. Lubi spędzać z nimi czas, więc wydaje mi się, że tutaj to też było dla nas ważne, żeby bo wiesz… to tak jak się zapytałyście jak społeczeństwo (zareagowało) i nasza najbliższa ekipa. Nie wszyscy weszli z takim… może nie pozytywnym nastawieniem, ale takim zrozumieniem i każdy ma prawo tego nie rozumieć, bo to jest nasza decyzja i nasza droga, a nie każdy musi robić wokół tego „wielkie hura, ja super, super”. Nie. Nie rozumiesz tego, nie do końca… to może nie chcę powiedzieć akceptujesz, bo nie poczułam, że to nie było zaakceptowane, ale takie: 

Czy wy jesteście pewni? Ale tak na 100%? Wiecie, bo to jest jednak, to jest jednak nie wasze dziecko!

To było chyba takie przykre, ale później powiedziałam: słuchaj, to nie uczestnicz w tym. Nie musisz w tym być. To ty mi pokażesz, jak jesteś dorosła, jak dużo sama dźwigniesz. No po czasie okazało się, że świetnie sobie z tym poradziła ta osoba, ale miała dużo wątpliwości. Chyba dużo więcej niż my i chyba… i chyba to rozumiem. Znaczy „nie chyba”. Rozumiem to, bo ja nie miałam wątpliwości. To jest tak, jak my przeczytaliśmy całą jego historię i no dziewczyny wyszły, żebyśmy mogli dosłownie na gorąco coś tam przegadać no i one wyszły. My zostaliśmy z tym zdjęciem z tą kartką popatrzyliśmy się na siebie i było takie: TAK. To było takie, tak oczywiste, tak ja chcę, więc zapytałam:

 ale Ty jesteś taki pewien, czy to mówisz dlatego, że ja chcę to usłyszeć, czy rzeczywiście?

– Tak, ja to czuję. Ja to chcę, ja chcę jak najbardziej. 

Więc One weszły. No to co do jutra się zdzwaniamy mówimy:

– Nie. My chcemy już iść. My wiemy dziś.

Pamiętam która była godzina, pamiętam jaki był dzień tygodnia, po prostu pamiętam datę. Wszystko pamiętam i powiedzieliśmy, że my byśmy bardzo chcieli, tylko jak najszybciej się da. No to chyba umówiliśmy się dosłownie za 3 dni później i mieliśmy blisko, więc mogliśmy jeździć do niego właściwie codziennie, bądź co drugi dzień. Wszystko to, co było najtrudniejsze w tym czasie to było to, że musieliśmy Go odwozić i zostawiać, bo i tak my wracamy w pandemii. My jedziemy razem do tego domu, On tam zostaje i nie zostaje sam fizycznie, ale zostaje sam – zostaje bez nas. Bardzo szybko się przywiązał. Bardzo szybko i chyba najbardziej pękały serca, jak ze łzami w oczach musieliśmy Go po prostu zostawiać. Na szczęście nie trwało to długo, bo historie naszych znajomych właśnie z ośrodka, no były dużo cięższe i tak naprawdę emocjonalnie, i chyba tak też czasowo, a u nas poszło bardzo szybko. Trochę też z uwagi na osoby, które do tej pory sprawowały nad nim opiekę, ale może tak miało być.

 

I właśnie dzięki temu to było takie pstryk, więc jak ja poszłam po tych wakacjach do pracy na 3 tygodnie. Pani dyrektor (w pracy) usłyszała, że: to cześć widzimy się za rok, bo ja znikam.

One… no wiedziały, że my się staramy, ale to już trwało ze dwa lata. Więc jakby nikt nie potrafił powiedzieć, kiedy ten telefon zadzwoni, Ona wiedziała, że my skończyliśmy kurs, że czekamy na ten telefon, ale przecież nikt mi nie powie, kiedy to będzie. A należał nam się normalnie pełny roczny macierzyński. Więc zniknęłam na rok. Wróciłam już do pracy. To też była nowa rzeczywistość i szczerze mówiąc, to na pewno jest zupełnie inny rok niż z takim bobaskiem. Słodziutkim. Ale to był taki rok właśnie zawiązywania więzi, poznawania się, bycia 24 na dobę i takiego turbo zmęczenia psychicznego. Takiego, że ja po prostu ja wiem, że ja sobie dużo nakładłam do głowy, i to chyba złota rada, nie nakładajcie sobie do głowy nadmiaru, ale tego się nie da nie zrobić. Po prostu no nie da się. I wiem, że wy jako mamy takie biologiczne też sobie za dużo nakładacie… tak, prawda? No dokładnie, no jakby nie ma opcji, żeby nie wymagać od siebie za dużo. I dopiero po tych dwóch latach uczę się tego, że przecież jakby: halo nie jesteś żadną heroską – jesteś człowiekiem. Masz prawo się zmęczyć. Masz prawo powiedzieć:

– Ej mam dość, muszę usiąść w ciszy. Masz prawo wyjść na spacer i po prostu nie mieć wyrzutów sumienia, że przecież zostawiasz tego rozdyganego małego człowieka, bo się na coś zdenerwował, nie potrafi się uspokoić, przecież zostawiam go z tatą. Nie zostawiam go samego. Halo! Ja też potrzebuję złapać wentyl jakiś.

Więc no pod tym względem jesteśmy absolutnie normalnymi ludźmi. I po tym roku takiego piękna mieszającego się z trudem, wróciłam do pracy, i to było chyba też takie najlepsze dla nas, że każdy znalazł swoją taką cząsteczkę w rzeczywistości, czyli On ma swoje przedszkole, ulubionych kolegów, ciocie, ja wróciłam do pracy i poczułam, że znowu, jakby mam sprawczość zawodową i lubię to bardzo. No i mój mąż, który cały czas był w pracy, ale odkryliśmy w międzyczasie, że On ma takie prawo do kilku dobrych tygodni takiego właśnie bycia z nami. Więc cały magiczny pierwszy grudzień był z nami. Bo ten grudzień jest taki magiczny. Czeka się bardziej na dwie kreski, w tym grudniu czeka się bardziej na tego bobasa i te magiczne życzenia dotykają bardziej i dobrze wiemy, bo niejeden podcast o tym już nagrałyście, że to jest po prostu najcięższy czas w roku. On wreszcie mógł być najpiękniejszy. Mogliśmy być we trójkę. I tak 24 godziny na dobę. Więc ten pierwszy grudzień był taki nasz kompletnie od pierwszego do ostatniego dnia grudnia. Więc tutaj była taka magia.

 

Taka magia, na którą czekaliśmy 8 lat. Więc zadziała się ta magia: pierwsze pieczenie pierniczków, ubieranie choinki – same wzrusze. Tutaj to było piękne. I pierwsza wigilia. To chyba były też pierwsze święta, na które czekali też moi rodzice. I dziadkowie, którzy jeszcze mają okazję Go poznać. Mają prawnuczka. To też było takie, że ja miałam radość w sobie, że ja mogłam Im to dać. Oprócz tego, że oczywiście to jest nasza historia. Nasza część życia, to ja mogłam dać to Im. Ja widziałam, że Oni tak bardzo na to czekają. Wiadomo – nikt nie wie, kiedy Ci rodzice odejdą z tego świata i oby odchodzili jak najpóźniej, przecież nie masz tej pewności, że zdążysz, że Oni poznają Twoje dziecko.

Na szczęście są. Na szczęście cieszą się tym po prostu niesamowicie, ale bywały dni, kiedy z tyłu miałam głowy:

Boże, a jak ja nie zdążę, przecież Oni czekają tak bardzo, jak ja. Co jeśli nie zdążę? Co jeśli kogoś takiego turbo bliskiego mi zabraknie, a nie zdążę podzielić ze mną tego szczęścia?

Więc to były pierwsze takie święta, kiedy ja miałam takie: ZDĄŻYLI!

I moja babcia i mój dziadek i Oni jeszcze są i Oni się nim jeszcze cieszą, więc to jest takie: Łoooooł, udało się. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi.

Więc jeśli któraś para gdzieś w środku czuje, że to jest…, to może być ich droga, to przede wszystkim musicie być tego w 100% pewni. Oboje. Tu nikt nie może nikogo namawiać. Tu nikt nie może nikogo przekonywać. Tu nikt nie może powiedzieć:

 słuchaj, bo może to jednak nie jest dobry pomysł, bo to nie wyjdzie. To nie wypali.

Tutaj musi być takie 100%. Moje 100%. Twoje 100%. Bo nas też zaskakuje wiele rzeczy, to, że my byliśmy narażeni na najgorsze historie na zajęciach, to że my tak dużo rzeczy słyszeliśmy, to wcale nie oznaczało, że my teraz na lajcie (lekko) podchodzimy do tych naszych historii, bo jest ciężko. Nie. To trzeba wiedzieć, że trzeba się mierzyć z różnymi ciężkimi rzeczami i różnymi ciężkimi tekstami. Jak każdy rodzic w takiej furii dziecka usłyszy: 

– Ej nie lubię cię, nie kocham cię, nie jest fajnie, że jesteś moją mamą. 

To nas to boli troszeczkę inaczej. No bo… halo… Jak kiedyś będziesz nastolatkiem i mi wykrzyczysz w buncie nastoletnim:

 nie jesteś moją mamą.

 To może dotknie mnie to troszkę bardziej niż taką mamę, która rzeczywiście fizycznie urodziła swoje dziecko.

 

Więc z tym wszystkim trzeba się mierzyć i myślę, że trzeba być takim naprawdę w 100% pewnym. Nie miałam wątpliwości, ja naprawdę nie miałam wątpliwości. I w takich momentach jego krzyku, nie miałam takiego czegoś:

 Boże, po co ja to zrobiłam.

Tylko miałam bardziej takie:

Boże, to będzie jednak takie naprawdę ciężkie. Wiedziałaś to, ale jednak czujesz, że to jest ciężkie.

Więc wydaje mi się, że namawianie męża, albo namawianie żony, bo to nie zawsze musi być tylko sugestia ze strony kobiety, na to, żeby iść tą drogą – nie ma sensu, jeśli ta druga osoba tego nie czuje. Tak samo jak wiesz – nie wszyscy chcą mieć dzieci. No umówmy się – nie wszyscy muszą mieć dzieci. Przecież nikt nikogo nie zmusi do tego, żeby założył rodzinę w której są dzieci. Są osoby, które marzą o tym całe życie i zrobią wszystko, żeby te dzieci mieć. Ale są osoby, które nie czują tego. I myślę sobie, że lepiej, żeby ich nie mieli, jeśli są świadomi tego, że nie będą na to gotowi, niż mieli je na siłę, bo świat albo społeczeństwo od nich tego oczekuje. Myślę sobie, że takie “100% chcę to zrobić”. Z takim założeniem, że OK, mogę mieć chwilę zwątpienia, no ale czy biologiczni rodzice czasami też nie mają takiego:

Boże, co tu się w ogóle wydarzyło w tym naszym życiu. Kiedy było mi źle, w tych książkach, czytaniu w spokoju i piciu ciepłej kawy?

Wydaje mi się, bo mam przyjaciółki, które też mają dzieci zdrowe, normalne, dokazujące, więc wiem, że to, że ja tak czasami odczuwam, nie świadczy o tym, że jestem jakimś złym człowiekiem albo mamą, która nie powinna nią być. Absolutnie. To też mi dużo dało, te moje przyjaciółki, które tak stawały i mówiły:

– Halo, ja też się tak czuję, ogarnij się, to jest normalne!

Czasami ten kopniak w przysłowiowe cztery literki był potrzebny, do tego, żeby się otrząsnąć i sama moja przyjaciółka wie, że te kilometrowe wiadomości, albo te godziny wykrzyczane i wypłakane przez telefon były na wagę złota. I myślę, że Ona jest świadoma tego, że dzięki jej wsparciu tak naprawdę (dałam radę), i największemu wsparciu mojej mamy, i chylę jej czoła. To jest taki mój dobry anioł, który stoi dosłownie tutaj z tyłu za plecami i za każdym razem wiem, że jak po prostu jest jakiś taki moment dramy, to jest pierwszy telefon mama albo ta moja przyjaciółka. Więc swoją drogą – nasze dzieciaki są w bardzo podobnym wieku i się bardzo uwielbiają. Mimo różnicy płci się naprawdę uwielbiają.

Druga przyjaciółka urodziła synka, więc tu jest takie wielkie zaskoczenie, bo jest taki malutki, taki słodziutki, ma roczek – już zaraz będzie tu biegał, ale nadal mój syn jest taki zachwycony nim strasznie. Ma też kuzynów, którzy są w bardzo podobnym wieku, więc On się, tak jakby wstrzelił idealnie wiekowo, datowo – no tak miało być. Gdyby był bobasem, to byłby dużo młodszy od wszystkich tutaj naszych ekipowych dzieciaków. A On jest właściwie w identycznym wieku, no ich różni, czasem pół roku, czasami rok. Także jest to idealny wiek.

 

 Ja sobie kiedyś powiedziałam, że ja do trzydziestki, po prostu do trzydziestki muszę zajść w ciążę. To musi być ten magiczny rok 2020 i ja po prostu tu muszę być w tej ciąży, bo to jest jakby taki koniec. Trzydziestka i koniec. Zresztą Ty wiesz, 30-tka mi się kojarzą te Twoje baloniki i 30-tka jest to taka meta. I ups. I 2020 rok się skończył. No i ups. I skończył się 2021 i ups…

 I było takie: ej, nie zdążyłaś. Koniec.

To marzenia wtedy tak prysły i myślałam, że to koniec.

 

I co się okazało… MOJE DZIECKO, URODZIŁO SIĘ W 2020 ROKU. 

 

Pamiętam, że robiliśmy swoją wspólną 30-tkę, tak jakby pomiędzy moją a Jacka. On kwiecień, ja październik – więc tutaj był taki moment, że my w wakacje sobie zrobiliśmy. A nasze dziecko urodziło się 25 sierpnia. A w sierpniu robiliśmy 30-tkę. I dmucham te świeczki, i myślę: masz jeszcze kilka miesięcy – zdążysz. Na 2020 zdążysz.

 I On się urodził właściwie w momencie, gdy my świętowaliśmy i dmuchaliśmy świeczki “masz zdążyć”.

 

Więc powiedz mi, że wszechświat nie ma swojego fantastycznego planu, który jest inny niż Twój – no ma. Ja się tego trzymam.

 

Ja wierzę, że ktoś na górze gdzieś już sobie ten plan zapisał dużo wcześniej, niż ja sobie go wymyśliłam. Tak pewnie siedział sobie tam – i myślał, i stukał się w głowę, i mówi:

dobra weź Paulina, ja wiem, co robię. Ja wiem po prostu, ty tylko ogarnij, ty tylko zaufaj. Daj tutaj swoją przestrzeń, żebym ja mógł podziałać. Bo ciągle mi wchodzisz w drogę.

To też był taki sprawdzian wiary mojej, jak już tak jestem przy tym temacie, to to był sprawdzian mojej wiary, bo obydwoje z mężem, no tacy jesteśmy wydaje mi się wierzący. Z praktyką bywa różnie, ale dzięki kuzynce mojego męża trafiłam na świetnego księdza. Po prostu takiego wiesz – najpierw człowieka, a później człowieka, który jakby ma swoją konkretną posługę. On udzielał też chrztu naszemu dziecku. Jest taką częścią też naszej historii, bo to On powiedział… pamiętam, jak postawił przed nami taką… nawet nie chusteczki, tylko postawił przede mną rolkę ręcznika papierowego, jak mówiłam, że:

– Wiesz, że będę wyć.

 odpowiadał:

– Wiem, smarkaj.

I po prostu wylałam wszystko, co mogłam, to była taka terapia dla mnie, tylko wiesz, nie u psychologa, tylko u księdza. Ja tam krzyczałam:

Co ten Bóg sobie wymyślił, ileż można Go prosić, ileż można się modlić. Halo, On nie słucha. I w ogóle nara i nie będę chodzić do kościoła, bo po co mi to jest – nie słuchasz mnie to cześć.

Więc się obraziłam, tupnęłam nóżką, odwróciłam się plecami i powiedziałam, że w ogóle – no to sie masz. No i teraz za to “sie masz” mogę dziękować, bo On jakby miał magiczny plan na to wszystko, więc dobrze, że tak zrobił. Myślę, że z czasem się widzi takie rzeczy, w konkretnym kulminacyjnym punkcie masz bunt na wszystko i na wszystkich.

Na przykład nigdy nie miałam takiego momentu, że irytowały mnie osoby, które są wokół mnie w ciąży, ale strasznie mnie bolało. Ja pamiętam absolutnie każdą informację o ciąży, czy to było 9 lat temu, czy 4. Chyba najłatwiej przyjęłam informację o tej ostatniej ciąży, mojej przyjaciółki, gdzie ten mały człowiek ma już roczek. I to Ona też mi powiedziała:

– Wiesz, jak ja się cieszę, że ja jestem w ciąży wtedy, kiedy jest już Twój syn z Wami, bo ja się tak bałam o tym powiedzieć, a teraz mówię tak z taką radością, z taką ulgą. Bo jesteś już po tej stronie macierzyństwa i fajnie, że w tym momencie jestem ja (w ciąży).

Chociaż pytała też, czy nie boli mnie fakt rosnącego jej brzuszka. W ogóle nie. Ja chyba tę jedną, jedyną ostatnią ciążę przeżywałam już z takim… nie chcę powiedzieć, że tamtych nie przeżywałam z radością, bo je się cieszyłam z dziewczynami. Ja wiedziałam, że każdy czeka i wszyscy, którzy chcą, to mają… Mam takie marzenie, że jeśli chcesz, żeby Twoje marzenie się spełniło, no to niech ono się spełnia. Super, że się spełnia. Ja trzymałam kciuki, żeby te dzieciaki były zdrowe, żeby wszystko było ok.

 

Ale to bolało.

 

I wiesz doskonale, co czuję, bo to tak bolało. Każde zdjęcie USG, ja pamiętam, co robiłam w konkretnym momencie, konkretnej informacji. To było takie, że nie czułam tam buntu, ale czułam tam taki żal, że w ogóle fajnie, że Ci się udało, trzymam za Ciebie bardzo mocno kciuki, niech wszystko było ok. Tylko dlaczego znowu nie ja. Halo!

I wiesz, to były takie ciąże, gdzie nikt nie musiał walczyć: a idę zrobić sobie dziecko. I bach. Dzień dobry, następny cykl – ja jestem w ciąży. Tutaj będziesz ciocią.

Jak to się dzieje w ogóle. To jest takie niesprawiedliwe. Ja wtedy miałam takie myśli – świat jest niesprawiedliwy i Boże widzisz to? Widzisz znowu. Ona nie chciała… znaczy chciała, ale nie musiała postarać. Jakby po prostu jej to przyszło. No nie jej wina, że mi nie przyszło, ale jednak ból gdzieś towarzyszył. Więc bunt też był oczywiście ogromny.

 

 A teraz jest już po prostu Żyćko

 

I myślę, że to żyćko już jest takie… wydawało mi się, że będzie mi się łatwiej podzielić tym, bo to jednak dwa lata już minęły. A to jednak tylko dwa lata. I chyba takie wracanie do początków nie boli mnie już tak. Na przykład mówię o tych ciążach i mam przed oczami takie obrazy, że dobra tu było tak, tu było tak. Od niej dowiedziałam się w taki sposób, a od innej tak. Od jednej przyjaciółki dowiedziałam się listownie – po prostu. Wręczyła mi kopertę, bo nie umiała mi tego powiedzieć prosto w twarz i to była ta, która się z Wami podzieliła swoim testem ciążowym – była na jednej Instastorce? Ona mi wtedy tego nie powiedziała i absolutnie na tym zdjęciu, nie mogłam się w ogóle domyślić, że to mogła być Ona. Ale miałam takie: o ja, to chyba jest Ona? I przepikiwałam sobię cały czas tę Waszą storkę… i mówię: to jest chyba Ona. No ale przecież mi o tym nie powiedziała, przecież by mi powiedziała. Halo. Jakby staramy się razem. No i nie umiała. Dała mi list.

 

Więc wszystkie te momenty pamiętam. I zastanawiam się, który był najtrudniejszy i chyba ten był jednym z takich, który mocno mi się wyryły w pamięci, bo to była taka równa walka. Szliśmy razem. Te dwie pary. I nam się nie udało, a im się udało. Więc to pamiętam doskonale. Jej córa jest zdrową sześciolatką, równie szaloną jak jej mam i z zakręconymi włosami. Aczkolwiek wszystkie momenty pamiętam i wszystkie się wyryły, ale jak teraz o tym mówię, to myślałam, że gdzieś jeszcze mnie to w środku dotyka, ale chyba już nie. Chyba to jest takie czyste wspomnienia, że to było, że to jest też część naszej historii i super, że te dzieciaki są. I super, że te mamy mogą się cieszyć z bycia mamą. I super, że noszą te same problemy, co ja i słuchają tych buntów.

Fajnie, że mogłam wejść wreszcie w ich historię. Fajnie, że mogłam być taką częścią… wiesz, fajnie jest być “ciocią na medal”. Super jest być ciocią i w ogóle fajnie jest rozpieszczać te dzieciaki, spędzać z nimi czas. W tych wózeczkach, te spacery, to jest super. I cieszyłam się tym całą sobą, w każdym momencie w którym rzeczywiście, gdy byłam na spacerach i spędzałam z nimi czas. Ale zamykają się ich drzwi, wsiadasz do auta i jest takie: kuźwa, ja też tak chcę. Dlaczego jestem tylko ciocią.

 

To teraz mam.

Co prawda, gdzieś w środku mam takie… znaczy ja się nabyłam w tych wózeczkach, w tych kółeczkach, w towarzyszeniu im jako ciocia. Jak to moja przyjaciółka mówi:

– Wiesz, ominęła Cię ta orka, tego wszystkiego, wiesz tych ząbków, tego płaczu, tych kupek, tego wszystkiego…

I niby fajnie, że mnie ominęła, że mnie ta orka ominęła, jakby tutaj – nie jestem tym zmęczona. Wiem, że moja orka (w cudzysłowie oczywiście) jest trochę na innym pułapie i poziomie, ale czasami tak sobie siadam i mam takie: jacie, ja nie widziałam, jak Ci rosną pierwsze zęby. Kurdę, ja Ci nie przewijałam pampersów. Ja nie nosiłam takiego bobaska.

On teraz czasami chce, żeby Go nosić. Ale już jest ciężki, to nie da się już tak, jak bobasa położyć. Więc nosimy – i nie ma, że nie noś, bo przyzwyczaisz. Po prostu nosimy, bo On tego potrzebuje, ale wiesz tak – ponoszę, ponoszę i muszę usiąść. No to Cię po przytulam na siedząco, chodź tutaj. Jest czasami takie kłucie w sercu – ten Twój pierwszy krzyk, te Twoje płacze w nocy… Ja wiem, że każdy rodzic, no może nie wspomina tego jakoś rewelacyjnie, bo to jest pewnie turbo zmęczenie, ale jest takie trochę uczucie, że zostało mi to odebrane, a właściwie nie…, nie było mi to dane. Nie było mi to dane, że pierwszych kroczków nie widziałam, no nie wiem… wiesz, wszystko takie, co Wy możecie sobie wspomnieć, a ja tego nigdy tego nie wspomnę. Nie opowiem Mu o tym. No i najgorsze jest chyba też to, że On nie ma… żyjemy w XXI wieku, wszyscy mają filmiki, zdjęcia, a my tego nie mamy.

I On często o to wypytuje: zobacz, ciocia ma takie malutkie zdjęcia swojej córeczki, a ty masz moje jakieś stare?

Więc tak naprawdę jakieś pierwsze filmiki, nagrania to są z takich pierwszych dni i czasu kiedy u nas był. Pierwsze nasze spotkanie, my oczywiście wszystko to fotografowaliśmy i nagrywaliśmy, bo chciałam, żeby to było taką podstawą do części jego historii, i czymś, na czym się będę mogła podeprzeć, żeby mógł sobie to zobaczyć. Jest kilka filmików, które Go turbo śmieszą, bo był jeszcze takim…:to nie, to nie, daj – nie, noś… wszystko takie, co jest typowo dziecięce. I On się z tego śmieje. On się cieszy, że może to obejrzeć. Czasami sam prosi: pokaż mi jak byłem mały. Ale czasami pyta, czy mam takie zdjęcia jak był małym bobaskiem. A ja nie mam skąd Go mieć. Więc tego po prostu pokazać mu nie mogę, więc to też jest takie czasami przygnębiające. Szkoda, że nie mogę Ci tego pokazać. Nie mogę tego opowiedzieć, nie mogę tego wspomnieć, ale no mówię bardziej w swoim imieniu, ale wydaje mi się, że mój mąż ma bardzo podobne do tego podejście. Czasami o tym po prostu siadamy oboje i przegadujemy. Więc ciężko mi o tym powiedzieć z perspektywy faceta ale uwierzcie kobiety, że facet przeżywa to równie mocno. Myślę, że tak samo jak walkę o dziecko. No nie? Doskonale o tym wiecie, że Wasi mężowie byli z Wami mocno, i wydaje mi się, że też warto o nich mówić, i o nich pamiętać. To jest ten filar, przynajmniej ja mam taki filar w postaci mojego męża. Ja mu tak wielokrotnie powiedziałam, że… wiesz, gdyby nie Ty, to ja bym się tak rozsypała, że po prostu koniec. To jest taka tarcza, nawet teraz:

Eej, On Ci nie da tego nagrać, wezmę go na rower. 

Jakby to jest tak oczywiste, że On jest w tym wszystkim, że On towarzyszy, że spędza z nami czas, że to nie jest, że Mu bardzo dziękuję – bo On jest pełnoprawnym rodzicem. Ale jest takim filarem i taką, jak ja Go nazywam – oazą spokoju i moja mama mówi:

– Proszę bardzo. Twoje dziecko, jest kopią Ciebie z dzieciństwa. A masz! Bo ty się wiecznie darłaś, że byłaś taka, że ciebie wszędzie było pełno. Wiesz kiedy przestawałaś mówić? Jak spałaś. I On jest identyczny.

Musiał się z Tobą przywitać, po prostu pomachać, powiedzieć cześć. W ogóle nie odpuściłby. No i mama się zawsze śmieje, że jak Ona Go widzi, to Ona ma mnie przed oczami sprzed 30 lat, że to jest po prostu kopiuj-wklej. Kopiuj-wklej masz po prostu swój taki mini charakterek biegający. Więc najczęściej my się trzemy. Wiesz – ja mam swoją siłę – Ty masz swoją. Z samą sobą walczę czasami. A On jest taką naszą oazą spokoju. On jest taki racjonalny, On jest taki:

– Dobra weź, już odpuść. Już sobie usiądź. Dobra, ja w ogóle ja się w to nie wczuwam, daj mu niech sobie pokrzyczy.

Ja się czasami zastanawiam, jak On ze mną wytrzymuje, serio. Do tego wszystkiego mamy psa, o dziwo śpi (obym nie zapeszyła), bo ona ma charakter mój i mojego syn, więc po prostu wiesz – turbo rozdarta i wszędzie jest jej pełno. I On. Jeden. Z całej czwórki domowników jest taki spokojny. Chociaż On też się potrafi wkurzyć (żeby nie było, że On jest takim aniołem chodzącym – bez przesady:)), ale myślę, że gdyby też nie On, to dużo z tych rzeczy też się nie miałoby prawa wydarzyć. Bo jednak… super jest mieć wsparcie w mamie, w rodzicach, w rodzeństwie. Świetnie jest mieć najlepsze przyjaciółki świata, które Cię zawsze wspierają, ale jednak, ta historia zamyka się w czterech ścianach domu i tak naprawdę ona tam się toczy najbardziej. I wydaje mi się, że jeśli nie masz takiego poczucia, że masz kogoś, kto jest 100% za tobą, to czasami jest ciężko. Myślę, że nie tylko w tej kwestii, bo w kwestii każdej życiowej. W kwestii walki. W kwestii leczenia. W kwestii wszystkich lekarzy, badań – wszystkiego. Bo jak nie masz filaru – to leżysz po prostu i czasami ciężko Ci się podnieść. Mnie też ciężko było się podnieść, ale miał jakby kto z tej podłogi podnosić, z tej rozpaczy. Teraz też jest świetną opcją wsparcia w tym życiu, życiu po adopcji.

 I czy się zmieniło (życie)?

Zmieniło się. Jest pełne. Jest pełne łez wzruszenia i chaosu też, ale jest pełne. Więc na ten chaos też człowiek czekał, więc jakby w ogóle – o co ci chodzi, przecież Ty tego chciałaś. Ten chaos jest wpisany w Żyćko.

 

No więc tak, zmieniło się. Zmieniło się, ale czy tak diametralnie? Ja naprawdę czasem mam wrażenie, że ja nie pamiętam czasu przed. To są naprawdę tylko dwa lata, a ja po prostu, sięgając pamięcią… ok, przecież ja wiem, co się działo w naszym życiu, ale czasami tak się pytam: 

– Ej, też masz tak, że Ty się czasami zastanawiasz, ile On z nami mieszka, że zapominasz absolutnie, że On nie jest z nami od początku.

– Tak, bardzo często.

I to nie jest tak, że my siadamy i codziennie pamiętamy – tak, dzień dobry nasz adoptowany synku, jakby witamy Cię po raz kolejny w naszym… Nie. Absolutnie. Zbudzisz się, Boże jest wpół do siódmej, idź do siebie jeszcze na 5 minut. Chociaż teraz to wpół do siódmej jest rewelacyjnie, kiedyś to była 5:30, albo 6:00 i jakby, idź spać synu, masz jeszcze 4 lata, 5 za chwilę – ogarnij spanko. Ale jak śpi do 8:15 to sprawdzam, czy oddycha, bo to jest nienaturalne.

Więc mówię, mam absolutnie normalne życie.

 

Więc drodzy ludzie, którzy czujecie, że wyczerpaliście swoją drogę w staraniu się o dzidziusia w sposób naturalny, bądź w sposób, który medycyna oferuje, albo po prostu medycyna i wszystko inne mówi: przepraszam, ale tu nic się nie da więcej zrobić i macie z tyłu głowy lampeczkę – może by jednak pomyśleć o adopcji? To usiądźcie przy dobrej ciepłej kawce. Przy ciachu, legalnym, żeby nie było – z przepisów Akademii;). I sobie przegadajcie. Nie wiem, może rozpiszcie wszystkie za i przeciw. To na ile jesteście gotowi. Pomyślcie też o tym, kto fajnie by było, żeby Was wsparł. Taki ktoś, kto po prostu będzie z tyłu. Do kogo będziecie mogli wyjść, zadzwonić, pogadać. Naprawdę, to wsparcie jest nieocenione. Ja sobie myślę, że Ci wszyscy ludzie, którzy są za nami,  czasami sobie nie zdają sprawy, jak bardzo cenni są. Bo naprawdę, to, że My jesteśmy dla siebie turbowsparciem, to, myślę, że my też czasami potrzebujemy tego wyjścia na zewnątrz, i tego pogadania o tych domowych takich problemach. Bo my nie jesteśmy ludźmi bezproblemowymi, my nie mamy takiej bańki miłości. Mimo tego, że jesteśmy dla siebie takim turbowsparciem i kochamy się nad życie. Ja sobie nie wyobrażam żyć bez mojego męża. Absolutnie!

(Mam nadzieję, że On beze mnie też nie).

Ale potrzebujesz tego wentylu wyjścia z czterech ścian, z tej chałupki, gdzie toczy się normalne życie i są normalne problemy. Wszyscy mamy je podobne bądź zbliżone.

I ci ludzie, to jest taka po prostu Twoja baza, taka – ej, wychodzę, mam Ciebie, mogę zadzwonić. Przecież moja przyjaciółka już tam przebiera nóżkami i czeka, aż jej napiszę, że już skończyłyśmy nagrywać. Ona się tak jarała, że wczoraj już:

Ej, stresujesz się, czy się jarasz, bo ja się tak jaram i będę mogła dziś posłuchać.

Więc to jest takie fajne. Oprócz tego, że towarzyszysz mi w tych takich ciężkich momentach, to jarasz się ze mną tym. Bo ja się teraz już w ogóle opowiadam, tu sobie trochę popłaczę. Widzę Ciebie (Zosiu), widzę Twoje reakcję, Twój uśmiech i to kiwanie głową – tak, też, jestem mamą, to teraz już czuję taki luz.

Ale jak się zgodziłam, to miałam takie: ej, co ty w ogóle robisz, skręt żołądka będzie nie z tej ziemi ze stresu, a wczoraj już miałam takie mrowienie i mówię: ale będzie fajnie, ja cię kręce, będę w internetach.

 

I to jest takie zataczanie kółeczka o tych magicznych koniczynkach, które zrywałyście i które wysłałyście, i przysięgam Ci, że ja byłam turbo-wzruszona, że ja dostałam ten liścik. Ja go później gdzieś tak wcisnęłam, że nie miałam pojęcia, gdzie on jest. Do swoich przydasi pewnie. Wszyscy mają przydasie i wszystko się przyda, ale nie wyrzucajmy tego – i on gdzieś sobie leżał i ja tak sobie pomyślałam: no tak, te czterolistne koniczynki, to wszystko przecież jest super, że ty tak jakby masz ciągle takie marzenie, ale…no pewnie komuś się spełniło. Ale no nam… znowu nie. Super, że dziewczyny mnie to wysłały, ale jest, kiedyś sobie o tym wspomnę… i serio ja to znalazłam w momencie, kiedy ogarnialiśmy tutaj pokój. 

Tak jak Wam napisałam, po prostu usiadłam, otworzyłam tę kopertę, mówię, co tu jest? Co to jest za koperta, jakiś dokument? Otwieram. Mówię: 

– Ej koniczynko, spełniłaś swoje zadanie. Dzień dobry bardzo. Fajnie, że jesteś. 

I to była pierwsza myśl, że ja muszę do Was napisać. 

Te koniczynki serio – to jest magia w najczystszej postaci

Teraz wiem gdzie jest ten list. Ma swoje magiczne miejsce. Ja czasami sobie do niego tak zaglądam i jak odezwałyście sobie storkę (rolkę na Instagramie) wtedy też, właśnie o tych koniczynkach, że ja do Was napisałam i później zobaczyłam ten post, i się tak zalewałam łzami, że w ogóle: 

Ej, hi (cześć), wiesz ile lat temu marzyłaś o tym, żeby móc mieć jedną storeczkę, że ci się udało, a ty jesteś… ty masz post, pokazują to, że naprawdę – to nie jedno ma imię. To imię “adopcja”, też jest macierzyństwem, rodzicielstwem. Rodzicielstwem przede wszystkim. Też możesz mieć swoją historię i wcale nie musisz zakończyć jej Akademiowo-dietowo idealnie, że możesz pokazać też, że jest inna opcja, że ta opcja jest super. 

Nie wiem, czy jest dla wszystkich – myślę sobie, że nie. 

Ja ostatnio usłyszałam taki głos od osoby jednej z rodziny, że: 

– Wiesz, ja bym się nie zdecydowała, ja bym nie dała rady. Jakby podziwiam Was, ale ja bym nie dała rady.

Ja sobie wtedy myślę, co tu podziwiać. Ja po prostu spełniam swoje marzenia. To nie jest nic do podziwiania. Bo my też nie chcemy takich wiesz… ja powiedziałam na początku – ukłon w Naszą stronę, ale nie w stronę nas, konkretnych dwojga ludzi, że trzeba wielce się kłaniać, wynosić nas na piedestał, bo halo, ja spełniam też swoje marzenia. Jestem samolubna, ja chciałam mieć to dziecko. Nie jest tylko tak – o kochany synu, teraz jestem fantastyczna, bo mogłam Ci dać inne życie. Ja wiem, że tak jest oczywiście, ale nie oczekuję oklasków. 

 

My chcieliśmy mieć dziecko. My po prostu chcieliśmy być rodzicami, to jest trochę samolubne. 

 

Halo, ja chciałam, żeby ktoś mówił do mnie mamo, nie tylko ciociu. Jestem mamą chrzestną, owszem. Dwóch shogunów. W ogóle mam samych facetów. Samych. Jacek ma jednego i za chwilę drugiego chrześniaka, właśnie tego roczniaka. Ja mam dwóch chrześniaków. Mamy syna. W ogóle wszędzie są faceci, a moje przyjaciółki mają córki. Idealnie się to dopełniło. No w każdym razie, to było trochę samolubne. To nie jest na oklaski, ale przyznała (ta osoba), że ona by się nie zdecydowała, bo wie, że to nie jest tak jakby dla niej. Nie dla jej charakteru. I ok. I super to jest. Tak samo jak ja zrezygnowałam z opcji in vitro, tak? A wiele par dzięki temu ma po prostu biegające szczęścia. Więc też super, że się na to zdecydowali. Wydaje mi się, że każdy ma swoją drogę i nikomu tego oceniać, bo rewelacja, że się udało samą dietą… znaczy samą, tutaj robię duży cudzysłów, bo my doskonale wiemy, że to jest kawał roboty dla Was. I tego, że same jesteście pięknymi żywymi przykładami, że się da.

 

Ale nawet jak się okazuje, że nawet jeśli się totalnie poddaliśmy diecie, wszystkim opcjom lekarzy, zrobiliśmy naprawdę wszystko. Ja mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wyprostuję się i powiem, że ja naprawdę zrobiłam wszystko. Słuchaj synu, ja naprawdę zrobiłam wszystko. Ja sobie nic nie zarzucę. Po prostu podjęliśmy świadomą decyzję, że opcja in vitro nie jest dla nas, a inseminacje no kazali nam sobie odpuścić.

 

Tutaj była kolejna z dróg. Dla nas oczywista, ale nie musi być oczywista dla wszystkich. I nawet ci, którzy jak twierdzą, nas podziwiają nas, ale by nie dali rady, no to ok.

Tak samo, jak wiesz, nie wszyscy muszą nam mówić, ale super, że to zrobiliście, tylko mogą sobie pomyśleć, czy oni są tego pewni? I też mają do tego prawo. Tylko jedno – ja tego nie muszę słuchać. Nie musisz mi tego mówić. To tak samo jak wiesz, takie dobre rady cioć, wujków i przyjaciół, i nie tylko, właśnie w całym procesie leczenia, że niejedną „dobrą radę” w dużym cudzysłowie słyszałaś i słyszy je mnóstwo kobiet, bo nawet na Waszym profilu jest o tym – wystarczy kliknąć i tego posłuchać, i się załamać. Przeczytać to i powiedzieć: Jezu, żyjemy w takim świecie… serio?! Postukać się w głowie, tak, jak Ty w tym momencie, więc naprawdę to jest. Ja też tego nie muszę słuchać.

 

A stereotypy społeczeństwa o które też tutaj pytałyście – są też jakby.

Np. a wiesz jakie to geny? A wiesz, co z tego wyrośnie? Jesteś pewna? Wiesz no bo wychowanie, wychowaniem ale no gena nie oszukasz. 

To nadal to jest, mimo tego, że o adopcji się już mówi dużo głośniej i Bogu Dzięki.

 I dzięki też tej dziewczynie, o której ciągle myślę, i mówię bez nicku na Instagramie, ale ona też ma wiele historii. To trochę tak, jak Akademia Płodności, i tak piękne kafelki, że „się udało” i testy, i te małe bobasy to ona tam ma sporo ma tam swoich, jak ona mówi “dzieciaków”, bo dzięki jej wsparciu też wiele osób się naprawdę zdecydowało na to, żeby jednak tą drogą iść. Ona też jest super. Jak na nią mówię “żmija”?. Super, superwsparciem jest, więc naprawdę i myślę, że ona też ma takie właśnie swoje dzieciaki, i dzięki temu, że była wsparciem, to też dużo osób się zdecydowało.

No i tak jak powiedziałam na początku nikt Cię nie zrozumie bardziej niż ktoś, kto przeżył. Więc jeśli tylko ktoś chciałby porozmawiać, to ja służę oczywiście pomocą.

Nie wiem, czy jestem odpowiednią do tego osobą, aczkolwiek – my też mamy taką swoją mini grupkę wsparcia z tych ludzi z ośrodka. Każdy z nas ma troszkę innego dzieciaczka, z trochę inną historią, i inaczej też wiekowo, chociaż są w podobnym wieku. Dwóch chłopców jest dużo młodszych, ale ogólnie dzieciaczki są w podobnym wieku. Wiesz, pewnie to spotkanie by głównie polegało na morzu łez, ale takich wzruszenia, takich też trochę bólowych, że jednak te nasze dzieciaki musiały tyle przejść, żeby z nami być.

I to jest takie super, że możesz o tym z kimś porozmawiać, ten ktoś wie, co w ogóle myślisz, co czujesz, tylko wiesz to jest takie spojrzenie na siebie, i yhmm, I know (ja wiem), też to mam, też to czuję, więc to…

 

 poczekaj, bo śmieciara wyrzuca śmieci…

 

Z.: Żyćko.

 

P.: Będzie to słychać.

 

Z.: Żyćko.

 

P.: