Akademia Płodności

#098 – Na co wydawałyśmy hajs podczas starań
Zmiany w życiu nie zawsze łagodzą obyczaje, a te, które następują w Tej drodzę, nieustannie krążą wokół budżetu i zdecydowanie za często spędzają sen z powiek w okresie starań. Poczucie, że w walce z niepłodnością możecie zostać pokonani przez brakujące środki na koncie paraliżuje. Dokonywanie wyborów i podejmowanie właściwych decyzji nie jest łatwe, gdy piętrzą się obawy o przyszłość, brak doświadczenia, niewiedza, uczucie wypalenia i zrezygnowania oraz koszty, które zdają się być bezlitosne. Mimo, że wciąż tę drogę przemierzacie ze świadomością “uda się, tylko muszę spróbować jeszcze tego. Albo tamtego?”, to nie opuszcza Was wrażenie zagubienia.
Czy tak musi być? Czy można ufać wszystkim drogowskazom w trakcie starań?
Jak się odnaleźć w gąszczu propłodnościowych zaleceń i nowinek?
Zapraszamy do wysłuchania podcastu.
Plan odcinka
Siła perswazji i triggerowanie naszych decyzji
Czy każdy krok przybliża do celu? Cienka granica bezpieczeństwa na drodze starań
W zdrowym ciele – zdrowy duch, jadasz zdrowo – jesteś zuch. KOSZTujemy zmiany żywieniowe
WARTOŚĆ przyjemności – czy to się opłaca?
Inwestycja w przyszłość czyli jak zaopiekować się swoim JA
Transkrypcja podcastu AKADEMII PŁODNOŚCI
Ania: Witamy w kolejnym podcaście? Nie, najpierw czołówka…
Zosia: Najpierw to bym chciała rzec, że nie wiem kiedy finalnie zdecydujemy się opublikować ten podcast, bo trwa debata, bo mamy TAAAK nawalone w tym tygodniu, że bardzo bym chciała, żeby tak się działo w Akademii zawsze. Ale na pewno zdecydujemy się go opublikować wtedy, kiedy jeszcze trwa premiera najnowszej edycji DIET WIOSENNYCH, takich najfajniejszych… za często mówimy, że to są najfajniejsze, ale akurat te są naprawdę fajne…
A.: Wiosenne i jesienne to są moje TOPY, ale to pod względem owoców.
Z.: Ja jeszcze letnie bardzo lubię. Właśnie lato to jest takie owocowe.
A:. Lato jest owocowe, a jesień jest taka dyniowa, to też lubię, a wiosenne to są takie…
Z.: Chrupiące, nowalijkowe…
A.: Tak, tak.
Z.: Wreszcie się pojawia, takie CHCĘ SIĘ – więcej słońca. Szparagi…,mmm, fajne rzeczy tam są.
A.: A ta edycja wiosenna jest bardzo dobra. Te szparagi są.
Z.: No i co jeszcze jest oprócz tego, że szparagi są…
A.: Pyszności.
Z.: Nawijamy o tym dlatego, że nie chcemy byście się ewentualnie nie spóźnili na promkę. Więc tutaj na wstępie tylko musicie usłyszeć o tym, że aktualnie trwa na te diety promocja, która kończy się w czwartek, więc jeśli słuchacie tego podcastu jeszcze przed czwartkiem, to macie okazję kupić nasze diety taniej 10%.
A.: Podczas premiery.
Z.: A później wbiją już w swoją cenę standardową, więc to tak tytułem wstępu na początku pamiętajcie o tym, że nowa edycja diet wiosennych wjechała do sklepu.
A.: Juuuhuuuu.
Z.: Teraz jak najbardziej możemy nagrać Kochana wstępik.
Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, miejsce w którym towarzyszymy Wam podczas starań.
Siła perswazji i triggerowanie naszych decyzji
Z.: Tyrytaty ta, ta, tyritataty, tiritatat da ta, taram, tyritataty, tiritatat da ta, taram…
A.: No i ładnie. Będzie muzyczka.
Z.: Nie trzeba, ja już zaśpiewałam.
A.: Bardzo dziękujemy Zofio za tutaj wokal…wykon. Odkręcam się na fotelu do Ciebie.
Z.: Czy opowiesz mi dzisiaj Mordzio, na co wydawałaś swój hajs cenny podczas starań? Jestem bardzo ciekawa na co szły środki z Twojego portfela.
Z Waszego portfela w sumie. Małżeńskiego.
A.: Tak, dzisiaj będzie właśnie taki temat. Pogadamy sobie o tym co, gdzie i jak? I chyba jeszcze takim tytułem wstępu powiedziałabym, że ten budżet, który też u osób z którymi się spotykałyśmy – on się bardzo różnił i niekiedy, niektóre z Was na niepłodność wydawały ogromne kwoty, wręcz takie, że ciężko jest uwierzyć, że leczenie niepłodności może tak być kosztowne.
Jeżeli chodzi o mnie, to takim pierwszym punktem na które szły nasze pieniądze to były BADANIA I WIZYTY. Właściwie to chyba najpierw zaczęłabym od badań, bo badania takie, które robiłam na zlecenie lekarza, ale też badania takie, które wydawało mi się, bo gdzieś – coś wyczytałam, że sama sobie te badania muszę zrobić. Więc takie balansowanie… kurczę dużo tych badań było i to co jakiś czas nawet powtarzałam te badania. Wyczytałam gdzieś więc takie po omacku szukanie, co może być przyczyną niepowodzeń, albo co jeszcze może być przyczyną niepowodzeń, czy coś zostało przeoczone. Bez konsultacji z lekarzem, więc na to poszło dość sporo. BADANIA.
Z.: Kurde ja też to robiłam, i mam nawet tak, że… w ogóle bardzo mnie – jest teraz takie modne słowo TRIGGEROWAĆ KOGOŚ, bardzo mnie triggerowały takie posty na grupach na fejsie, gdzie laski wypisywały listę badań, którą one mają zrobioną, albo które trzeba zrobić. Ja wiedziałam, że np. z tych badań, mimo, że nasze starania trwają tam powiedzmy trzeci rok, no to ja mam zrobione powiedzmy 40%, albo 50%, a o niektórych badaniach w ogóle nawet nie słyszałam i musiałam googlować co to jest. I miałam takie poczucie, że na pewno w tych badaniach, które jeszcze nie są wykonane leży nasza przyczyna i po prostu my jeszcze o tym nie wiemy. I lekarze do których chodzimy, a też ich była mnogość cała, na co z kolei ja również wydawałam kasę – to oni po prostu jeszcze o tym nie wiedzą, albo uważają, że to nie ten etap. Więc ja też byłam w tej grupie, która robiła badania, bo gdzieś wyczytała, że to może być mieć wpływ. Nie chcę mówić co, ale tym sposobem udało mi się samej zdiagnozować – jedną z moich jednostek (chorobowych), na którą, żaden z moich ówczesnych lekarzy nie wpadł na to, żeby to zbadać. I dopiero z gotowym wynikiem poszłam do lekarza i było “O, kurcze. To My tu musimy się leczyć”. Więc to też trochę nakręca potem, bo widzisz, że jednak w Twoich rękach jest w pewien sposób sprawczość. Bo nikt Ci nie zlecił (tych badań), Ty gdzieś wyczytałaś w necie, zrobiłaś i się okazało, że to masz. Ja tak miałam i to już w ogóle wpadłam w taką korbę na zasadzie “kurde, to ja jestem właściwie tylko odpowiedzialna za swoje zdrowie, bo mogę poświęcić ten czas, mogę poczytać w necie i się dowiedzieć, że trzeba jeszcze zrobić to, siamto, owamto, i może znowu coś mi wyjdzie, tak jak tamto mi wyszło przed chwilą. Jednak się okazało, że trzeba to leczyć – to było takie turbo niebezpieczne z jednej strony, a z drugiej…
A.: Bo ta studnia może nie mieć dna.
Z.: Ona nie ma dna…
A.: Studnia badań może nie mieć dna i ta studnia była bardzo kusząca, żeby ją po prostu przemierzyć – dla mnie przynajmniej.
Więc życzymy Wam, żebyście trafiły na takich specjalistów, którzy Was pokierują w ten najbardziej odpowiedni dla Was sposób i dla Waszego przypadku. I też ja sobie myślę tak, że mi brakowało cierpliwości, że ja już chciałam tak działać, szukać tej przyczyny tu, teraz. Najlepiej wydać wszystkie pieniądze na badania, które mogę zrobić dziś, za dwa dni będę miała wyniki.
Nie potrafiłam się pohamować w tym wszystkim.
Z.: No i wierzyć, że tam coś wyjdzie, no bo Ty robiąc intencjonalnie badania, wierzyłaś, że któreś z nich pokaże, co blokuje Cię i dlaczego nie możesz być w ciąży, prawda? Nie zakładałaś, że te badania wyjdą git i właściwie fajnie było wydać tyle i tyle klocków, no to żeby się przebadać i wiedzieć, że jestem zdrowa. Przynajmniej ja tak miałam, tylko właściwie liczyłam na to, że “kurde to tu!”, tak samo jak kupowałam te suple wszystkie… zaraz do tego dojdę, to ja zawsze miałam takie wrażenie czytając o czymś, co oczywiście zachwalało na stronie producenta, czy na jakimś forum, czy gdzieś – czy wiesz, nie piłam jakichś ziół, “kurde, to TO!”, nie brałam jakiegoś suplementu, który sprawiał, że wracała owulacja, “to na pewno TO!”, nie robiłam tego przez tyle miesięcy, “zobaczysz ja będę Tą kolejną napisze na tym forum, że mi pomogło TO”.
A.: Do suplementów jeszcze później wrócimy, ale teraz tak sobie myślę jeszcze, że – czy żałujesz wydanych pieniędzy na starania, też to powinno paść w podsumowaniu (tak myślę), ale może na początku zaczniemy od tego, czy miałaś takie myśli, że o tym wszystkim o czym będziemy gadać, że “kurde no, z perspektywy czasu przewaliłaś sporo pieniędzy na drogę starań”.
Z.: Nie mam takiego poczucia, że żałuję. Na pewno nie mam w sobie takiej myśli, że źle zrobiłam, ale na pewno mam takie poczucie, że dzisiaj zrobiłabym to inaczej. Z dzisiejszą wiedzą i z dzisiejszym doświadczeniem nie wydawałabym pieniędzy na te rzeczy, na które wydawałam wtedy, ale nie mogę oceniać siebie, czyli Zosi sprzed X lat z perspektywy Zosi dzisiejszej. Więc nie mam do tamtej Zosi żalu, ja wiem jaka Ona była zdeterminowana, zdyscyplinowana i teraz wiem, że dało się to zrobić mądrzej, ale Ona tego jeszcze wtedy nie wiedziała. Ona po prostu chciała best (najlepiej).
A.: Bo ja mam bardzo podobne przemyślenia, że ja nie żałuję tych wydanych pieniędzy. Czy one były wydane słusznie, bądź nie, to nie wiem… jakby to wszystko – słusznie, bądź niesłusznie doprowadziło mnie do miejsca o którym marzyłam, żeby było. Więc sama nie wiem, czy właśnie tak, jak Ty Zosiu mogłam zrobić coś lepiej, bo wiem, że mogłam pokierować te środki finansowe na coś, co szybciejby przełożyło się na naszą wygraną. Natomiast finalnie – nie żałuję.
Z.: Ale wydałabyś tę kasę dzisiaj inaczej?
A.:Tak, tak. Na pewno, jak dojdziemy do suplementów. Działki suplementów.
Z.: No właśnie chciałam powiedzieć, że może Ty nie wydawałaś tego hajsu tak durnie jak ja Stara.
A.: Nie no, wydałabym raczej na taką celowaną terapię, która wiem (teraz wiem), chociażby wspominane przez nas kwasy omega-3, które mówimy, że są must have (obowiązkowe), i must have, a ja nie brałam kwasów omega-3, one mogły być w tych takich preparatach…
Z.: Multi…
A.: Multi tak, ale czy one były? Wiesz, jakiś taki dodatek do tego wszystkiego, nie zwracałam na to uwagi, natomiast teraz, to jest taka podstawa.
Z.: Ja brałam, ale takie raczej mocno basic (podstawowe). Nie zwracałam uwagi na ich jakość, nie żąglowałam źródłem. A teraz też bym to zrobiła mądrzej. O Boże jaka ja teraz w ogóle jaka ja teraz jestem bardzo mądra, jakbym zrobiła dużo rzeczy lepiej.
A.: No dobra teraz mamy jeszcze SPECJALIŚCI.
Z.: Mam taki podpunkt na swojej karteczce, bo to każda siedzi ze swoją kartką – musicie wiedzieć, każda sobie wypisała rzeczy na które wydawała kasę.
U nas na to szło bardzo dużo pieniędzy… bardzo.
A.: I mówimy tu o lekarzach, czy o specjalistach z innych dziedzin?
Z.: Podczas moich starań ja głównie wydawałam pieniądze na lekarzy. To byli lekarze różnej specjalizacji, dlatego, że tych schorzeń i u mnie, i mojego męża nakładało się dużo, ale to głównie byli lekarze u nas w naszym przypadku. Różne kliniki, różne miasta w Polsce, różne podejścia – ja to chciałam konsultować, to co zaproponował jeden, chciałam przegadać z drugim. Zwłaszcza jak wchodziły w grę tematy jakieś takie mocno inwazyjne typu operacja, to chciałam wiedzieć, czy ktoś może ma na to jakiś inny pomysł.
A.: Co nie jest wcale takie niemądre.
Z.: Ja teraz bym to zrobiła… w ogóle ja zachęcam do tego, jeśli macie możliwość się z kimś skonsultować to róbcie to zawsze, bo my jesteśmy tylko ludźmi. Lekarze również. Pomysłów na terapię, wiedzę, doświadczenie, każdy z nas ma inny koszyk. Ktoś mógł się spotkać z takim wachlarzem chorób u większej ilości pacjentek, ktoś może się specjalizować w czymś innym. Więc akurat jeśli chodzi o konsultowanie, to ja jestem bardzo za. Bardzo.
Jeśli macie taką możliwość nie polegać na opinii tylko jednej osoby, to zawsze warto.
A.: Ja również mam punkt na swojej karteczce – LEKARZE, SPECJALIŚCI, to wiązało się też z tymi badaniami, które wykonywałam później w klinikach i też zabiegami, które miały też tam miejsce. Natomiast, tak jak mówię – ja nie żałuję. Cieszę się wręcz. Jak doszliśmy do takiego etapu, gdzie wpadliśmy w taki wir diagnostyki kierowanej przez lekarza, to ja po prostu poczułam, bo zaufałam temu lekarzowi, to też jest taki moment – fajnie, że coś się dzieje. Czułam taką ulgę, że tyle myślałam o tym, żeby sprawdzić czy mam drożne jajowody, bo “może to jest właśnie to, dlatego się nie udaje” i ten wir diagnostyki dawał mi takie poczucie sprawczości. To to był właśnie dość spory wydatek.
Sporym wydatkiem było też samo leczenie gonadotropinami pamiętam.
Z.: Jezzzu, ja też pamiętam, że jeździłam po aptekach, bo ceny bardzo się różniły. Sprawdzałaś to?
A.: Nie, ja kupowałam przy “Zakładowej”, gdzie byliśmy prowadzeni. Od razu tam robiliśmy zakupy.
Z.: A ja pamiętam właśnie, że jak wchodziła w grę stymulacja i wjechały gonadotropiny, to pamiętam karteczkę z adresem apteki, którą zapisała mi nasza pani doktor i powiedziała “z tego co wiem to tam jest najtaniej”, możecie sprawdzić i poszukać, i zerknijcie. I sprawdziliśmy, i rzeczywiście w najbliższej, i tam na tej ulicy konkretnej, którą mam teraz w głowie (ale nie będę mówić) w Lublinie, i rzeczywiście tam było najtaniej. Ale to były duże, bardzo duże pieniądze. To było najtaniej ale wciąż grubo.
A.: Jak ja sobie tak przypominam – sama terapia gonadotropinami, plus inseminacje, w tym cyklu, plus wizyta u lekarza, która była monitoringiem, plus jeszcze moje te dodatkowe wszystkie rzeczy: podróże, dojazdy, i też ten czas, który – no nie pracowałam, bo jechałam do kliniki, więc to był dodatkowy dzień bez pracy – to generowało naprawdę spore koszty. Już nie pamiętam dokładnie kwoty, no i też to było jakiś czas temu, więc nie wiem, czy ta kwota byłaby adekwatna do obecnych cen. Ale to było tak, że musieliśmy zaplanować budżet. Mój mąż w jednym z podcastów wspominał, że dla niego wsparciem podczas starań było to, że On zakasał rękawy i po prostu robił na dwa etaty, jak nie więcej – cały czas był w pracy i On wiedział, że musi zarobić kasę i gdzieś też uciekał w tę pracę. Dla niego tym wsparciem właśnie mnie, o czym ja nie wiedziałam też – i o tym w podcaście tym małżeńskim wydaje mi się, że rozmawialiśmy. On po prostu robił wszystko aby zorganizować pieniądze na leczenie, aby mieć po prostu te pieniądze. Więc człowiek tak naprawdę, jak sobie myślę ile On wtedy pracy poświęcał na to, to ja w ogóle nawet tego nie widziałam i nawet tego nie doceniałam, że On od rana do wieczora pracował. Dosłownie. Był więcej, więcej, więcej, więcej. Ja również pracowałam. Natomiast moje zarobki nie były (wystarczające). Nie miałam możliwości (by były wystarczające) – również Wam powiemy, co robiłam jeszcze w międzyczasie – nie były one na tyle duże, żeby sfinansować leczenie, gdyby to zależało tylko ode mnie.
Te nasze połączone siły miały szansę, ale mój mąż tutaj naprawdę cisnął po prostu opór, także że, jak wyobrażacie sobie, że można pracować i tylko spać, to on po prostu żył w takiej korbie.
Z.: Teraz ja mam powiedzieć, bo zapadła taka cisza i w sumie nie wiem, czy chcesz coś jeszcze dodać?
Ja się bardzo cieszę, że powiedziałaś to, bo wiesz co sobie wyobrażam, że taki dzień kiedy wyjeżdżasz do lekarza, to koszty w trakcie tego dnia nie są związane tylko z tym, że płacisz za wizytę, tylko to jest właśnie związane z tym, że jakoś musisz tam dojechać, czy jedziesz pociągiem, czy jedziesz samochodem, każda ta podróż kosztuje. Nie ma Cię wtedy w pracy, więc albo robisz to po godzinach albo zarywasz dzień w pracy i nie zarabiasz wtedy, bo musisz wziąć wolne, szef się krzywo patrzy, ja mam za sobą starania w trakcie kiedy pracowałam w korpo i mam starania kiedy pracowałam sama dla siebie. I każda z tych opcji wiąże się z tym, że w tym dniu nie zarabiasz pieniędzy. To jak jesteś u siebie sama, to przynajmniej Twój czas zależy od Ciebie i wydaje Ci Się, że masz takie poczucie, że “dobra nadrobię w nocy, więc mogę jechać teraz na tę wizytę na 11.00”, ale kiedy wypada Ci akurat monitoring akurat w tym dniu o 11.00, a pracujesz u kogoś i jeszcze nawet nie wiesz, czy będziesz musiała błagać na kolanach o to wolne, czy tracisz ten dzień urlopu, czy bierzesz L4, i jest jeszcze taka logistyczna układanka, która wiąże się oprócz z ogromnym kosztem emocjonalnym, to jeszcze z tym, że to są dodatkowe koszty. Takie normalne finansowe, mierzalne. Więc cieszę się, że to padło, bo dużo generuje.
A.: Logistycznie te wszystkie wizyty to jest też duża i trudna przeprawa, bo niektórzy z nas nie chcą się tłumaczyć, że jadą na wizytę, “dlaczego tak wyjeżdżasz?” – później pojawiają się pytania, “a gdzie Ty tak jeździsz?”.
Z.: Bo właśnie to nie jest jedna wizyta, to nie jest wyjazd na wyleczenie zęba i zamykasz temat, tylko takie monitoringi np. ja miałam co drugi dzień, więc wyjeżdżanie do lekarza co drugi dzień – musisz w to w pewien sposób wtajemniczyć, a jeśli nie chcesz, to musisz się mocno gimnastykować, a różne mamy sytuacje w pracy, też pamiętajmy o tym. Nie każdy ma tak open (otwartą) atmosferę i w ogóle chce o tym gadać, żeby otwarcie ten problem nakreślać, a czasami nawet nie możesz sobie na to pozwolić, ze względu na różne sytuacje. Więc gimnastyka totalna. U nas też było to ogromnym kosztem. Specjaliści wszyscy.
A.: Pamiętam nawet taką sytuację, kiedy mój mąż (te wizyty były tak częste), woził mnie do Warszawy, w sensie jeździliśmy we dwoje tam i w pewnym momencie nie było możliwości, bo on zarywał właśnie dzień w pracy, który musiał odrobić, i zawsze jeździliśmy tam na spinie ogromnej, no bo to było w trakcie jego pracy. Jego pracodawca wiedział, że Michał jedzie z Anią do lekarza i to było jasne, nikt nie ingerował po co, natomiast nie było możliwości, że ktoś za niego zrobił tę pracę. To było zawsze na spinie. Mieliśmy jedną knajpkę, gdzie później po leczeniu zajeżdżaliśmy – mogliśmy zjeść i nie było więcej czasu na spokojny przyjazd, tylko ja zostawałam w domu już, albo szłam do pracy, a Michał wracał do swoich obowiązków i siedział tam do nocy.
Chcę opowiedzieć też taką sytuację, że w końcu doszliśmy do tego, że ja jeździłam pociągiem na badania i to też było dla mnie bardzo stresujące. Bo pamiętam jak pierwszy raz wyszłam i nie znałam Warszawy, nie umiałam się w ogóle poruszać po Warszawie i było to dla mnie bardzo trudne. Taki wyjazd, choć studiowałam w Lublinie i nie było problemu z poruszaniem się tam. Natomiast tu to mnie tak przytłoczyło wszystko, ta zmiana, że ja będę musiała jeździć teraz pociągiem, gdzie to wszystko jest dla mnie nowe, że pamiętam jak wyszłam na Śródmieściu (wydaje mi się) wyszłam na powierzchnię i ja się tam popłakałam, ale z tego wszystkiego myślę, z tego, że to życie tak wygląda, że zostałam sama… znaczy, że musiałam sama jeździć, bo już były takie sytuacje – mój mąż nie zawsze mógł być ze mną i jeszcze w mieście w którym nie mam pojęcia, a to jeszcze były czasy – nie tak, że sobie wbijam teraz “jak dojadę.pl”, czy jakieś takie inne rzeczy i zamawiam Bolta, i wszystko jest takie, że “aplikacja i no problem (nie ma problemu). Pójść na przystanek, zapytać ludzi to po prostu było przerażające dla mnie. Dojechać tam, wiem jaki jest adres, wiem jaki autobus… czy tam nie autobus tylko… tramwaj.
Z.: Trolejbus. Trolejbusy tylko w Lublinie.
A.: Trolejbusy tylko w Lublinie. Tak tramwaj. Niby ogarnięty człowiek a poczułam się wtedy… takie mam – widzę ten obraz, widzę jestem taka mała w tym wszystkim.
Z.: I to jest Ania, która biegnie po to dziecko…
A.: Tak!
Z.: W tę dżunglę właśnie, w sensie – pójdę po Ciebie chociaż to jest tak bardzo trudne.
A.: Tak, bo to było bardzo trudne dla mnie. To było dla mnie wręcz… nie rozumiem dlaczego, ale to było dla mnie wtedy przerażające, że zadzwoniłam do mojego męża i powiedziałam: jak mogłeś mi to zrobić, że ja będę teraz sama jeździła do tej kliniki.
Z.: Do tej miejskiej dżungli, której nie znam.
A.: Tak, do tej miejskiej dżungli. Wtedy wszystko tam wyszło, nie tylko ta podróż i to przerażenie, ale cała ta sytuacja gdzieś z człowieka uleciała na chwilę.
Czy każdy krok przybliża do celu? Cienka granica bezpieczeństwa na drodze starań
Dobrze dalej mamy RZECZY NA KTÓRE WYDAWAŁYŚMY PIENIĄDZE to SUPLEMENTY
i wrócimy do tego.
Z.: O Boże, tu się otwiera puszka pandory…
A.: Yhhyy…
Z.: U mnie przynajmniej.
A.: U mnie też.
Z.: Bliźniaki z manioku?
A.: Dobrze, dobrze, taki był epizod w moim życiu.
Tak, suplementy to była gałąź – odnoga mojego budżetu.
Z.: U mnie to była gruba gałąź.
A.: No ładowałam ten hajs, nie szkoda mi było na suple. Nie była to celowana i mądra suplementacja i raczej taka na oko – bo coś. Tych suplementów było. Pamiętam, że denerwowałam się na mojego męża, że On tych suplementów nie brał. Rodziło to jakieś takie niesnaski i kłótnie u nas, które później urastały do ogromnych kłótni, bo skoro On nie bierze tych suplementów, to znaczy, że mu w ogóle nie zależy. No suple były – po prostu były, bo coś gdzieś przeczytałam, chociaż może nie aż tak, jak Zosia – bo myślę, że tutaj jest mistrz – nazwijmy to tak – stosowania różnych rzeczy. Ale jest to zrozumiałe totalnie dla mnie.
No to więc, powiedz Zosiu.
Z.: Ja już? Ty skończyłaś gadać o swoich suplementach? Myślałam, że naprawdę się otworzy puszka pandory.
A.: Nieee, ja aż tak nie. Miałam suplementy. Byłam w tym klimacie, że kupowałam różne rzeczy, natomiast ja pamiętam Ciebie podczas starań i jak wyglądała Twoja tutaj półeczka…
Z.: Szafeczka…
A.: Szafeczka suplementów i nie doszłam do takiego momentu. Brałam te rzeczy…
Z.: “Nie doszłam do takiego momentu” i nie przystopowałam Cię, ale Ty byś mnie nie wtedy nie przystopowała. Ja byłam pewna, że robię dobrze.
A.: Zosin Tobie nie dało nic w ogóle wytłumaczyć. Nawet nie próbowałam, bo ja wiedziałam gdzie Ty jesteś swoją głową. Póki widziałam, że sobie nie robisz krzywdy, to przymykałam na to oko.
Z.: Granica była close in my opinion (bliska w mojej opinii), ale może…
A.: I co byś powiedziała…?
Z.: Patrzę teraz z perspektywy (obecnej). Wtedy nic pewnie, ale teraz może bym sobie pomyślała, że “patrz ale Ania wtedy mądrze Ci gadała, że Ci mówiła – ogarnij się”.
A.: No to wtedy może bym Ci gadała ale powiedziałabyś… odwóciłabyś się… nie wiem.
Z.: Nie wiemy, nie wiemy, bo to są jakieś spekulacje Kochana, ale prawda jest taka, że ja nie lubię jak ktoś mi mówi jak mam żyć, więc bardzo możliwe, że mogłabym Ci wystawić środkowy palec np. i pokazać język albo figę z makiem czy coś.
Wydawałam hajs na suplementy gruby, mając nadzieję – to kolejny raz. Bo wiecie… U mnie kupowanie suplementów, było związane z ogromnym emocjonalnym nakładem i taką pewnością, takim przekonaniem graniczącym z pewnością, że tu jest właśnie ten pies pogrzebany. Ok, może ja po prostu wszystkie rzeczy, które mam w swoim organizmie to, to da się poukładać np….(no i teraz bardzo nie chcę używać określenia, co ja tam brałam), bo wiecie, jak u mnie była otwierana taka szafeczka w kuchni, gdzie były takie trzy grube półki, to dwie z nich to były kosze, które były pełne supli. Tak durnych supli. Chętnie w ogóle teraz bym sobie zajrzała do tej szafeczki, chociaż w sumie nie wiem czy byłabym gotowa się z tym zmierzyć ale tam było wszystko i też wydaje mi się, że ta mieszanka była dość wybuchowa, bo mieszanie ze sobą tylu substancji ziołowo-wszelakich…
A.: To też nie jest tak do końca bezpieczne momentami.
Z.: To było bardzo niemądre. Tak dokładnie. Mieszanie ze sobą kilku nurtów leczniczych (nie wiem jak to powiedzieć, bo przecież) tam było trochę jakichś takich rzeczy z medycyny chińskiej, bo przecież przeczytałam jakieś takie rzeczy, które teraz po prostu mi skóra cierpnie, jak sobie myślę (o tym). Ale przecież wtedy tamta Zosia wyczytała gdzieś w necie, że to jest właśnie TO. To właśnie to coś sproszkowane mi pomoże i łykałam ten shit (badziewie) będąc pewną, że widzisz – miesiąc temu tego nie robiłam i pewnie dlatego miesiąc temu nie wyszło, ale teraz już to wiem, i teraz już biorę, będę to łykać.
Suple (pamiętam) mojego męża kosztowały gruby hajs, bo On całe szczęście nie brał ich tak dużo, to jednak był rozsądny człowiek i brał tylko te przepisane przez lekarza, nie bardzo chciał – nie był podatny na moje takie (mądre to było) jakieś nowinki, on brał tylko te rozpisane przez lekarza, ale to i tak było naprawdę grubo – kilkaset złotych tak po prostu na same suple.
Więc suple to gruba odnoga.
A.: Mądra suplementacja ma sens prawda? To trzeba powiedzieć, że są takie rzeczy które warto brać i są takie rzeczy, które są też dostosowane do danego przypadku, które warto brać. Natomiast rozumiem totalnie, że można się czuć w tym gąszczu zagubionym bardzo. Bo ja sama byłam też zagubiona i ja rozumiem to też.
Z.: Ja w pewnym momencie brałam tylko tyle, że miała takie kasetki, które są na leki z podziałem rano, w południe, po południu, wieczór. Miałam takie kasetki dwie i jak wysypywałam sobie suple plus leki z tych kasetek to i ich było tak – prawie, jak przekąska.
A.: No tak, ale powiedz jeszcze gdzie Zosia w tym wszystkim – Zosia która już była dietetykiem, która wiedziała, co to są badania naukowe i też, co jest pro, a co może jest mniej pro. Potrafiłaś oddzielić? Bo swoim pacjentom nie zaleciłabyś kasetek.
Z:. Ale wiesz co, no z jednej strony tak, ale te kasetki – Stara – to były początki starań.
A:. Ok.
Z:. To były naprawdę początki starań, no bo potem tych supli nie brałam tyle. Więc wydaje mi się, że to jeszcze była ta Zosia, która nie wiedziała tylu rzeczy. Później to była wręcz Zosia, która walczyła z całym przemysłem suplementów, który jest właściwie bardzo mało kontrolowany i jak zgłębiłam swoją wiedzę (całe szczęście), pokończyłam te kolejne studia, i zobaczyłam jak to wygląda i pobadałam te suplementy w ogóle na zajęciach i widziałam, jak bardzo różni się zawartość substancji czynnych deklarowanych na opakowaniu, a to co znajdujemy tam w środku i czasami, że to są śladowe ilości, a czasami, że wręcz wybijają w kosmos. Jakie tam są inne rzeczy w domieszkach to mi się oczka otworzyły, że to suplement, a lek to bardzo daleko, żeby postawić znak równości.
A.: Fajnie, że to powiedziałaś…
Z.: Też tu bym nie była dla siebie taka za bardzo surowa, bo ja w momencie kiedy ładowałam te suple, to ładowałam jeszcze jako taki żółtodziób wiedzowy, wierząc w to, że to co oni mi tam obiecują to jest prawda. Nikt przecież nie będzie oszukiwał? To był czas jeszcze kiedy pani Bożenka z zieleniaka mogła przebrać się za lekarza i wystąpić w reklamie i mówić, że “jestem pediatrą z długoletnim doświadczeniem”.
A.: A kiedyś to były czasy takie właśnie Zosin.
Z.: Teraz nie ma czasów, ale dla suplementów to dobrze, że nie ma czasów.
A.: Dobra…
Z.: Ale to prawda, muszę też się podpisać pod tym, co powiedziała Ania: są dobre suple, naprawdę są dobre suple, takie które naprawdę są wręcz niezbędne w niektórych przypadkach i to nie jest tak, że ja tutaj wyjmuję szabelkę, i walczę przeciwko wszystkiemu, co się nazywa suplementem, sama te suple biorę teraz. Tylko, że teraz robię to z głową i robię to mądrze, więc nie chcę teraz też tak nie wybrzmieć, że w ogóle wszystkie suple to na stos, i do spalnia. Absolutnie nie. Niektóre są naprawdę świetne jakościowo i bardzo poprawiają parametry wszelakie: i u kobiet i u mężczyzn; co jest bardzo istotne podczas starań tylko trzeba to robić z głową, a ja wtedy tego nie robiłam nawet jednym procentem głowy. Mam wrażenie, że tam tylko serducho wjeżdżało i moja nadzieja, że to jest właśnie solution (rozwiązanie) dla mnie w tym cyklu.
A.: Kolejną rzeczą na które ja wydawałam grube siano, to było… i nawet Wam powiem, że pod jedną z naszych rolek ostatnio, pojawił się taki komentarz: “niech ktoś przebije kupowanie testów ciążowych, albo owulacyjnych w wielopakach” i ja miałam nawet odpisać na ten komentarz, że “przebijam”, bo to ja jestem. Kupowałam w wielopakach testy owulacyjne i testy ciążowe, a później jak mi się kończyły, obiecywałam sobie, że już nie będę robić obsesyjnie testów ciążowych i testów owulacyjnych, to kupowałam i takie w aptece. Więc na to szło bardzo dużo i na aukcjach Allegro – w paczkach wielkich przychodziły.
Z.: A to np. akurat w ogóle nie jestem ja. Na to w ogóle nie szedł mój hajs.
A.: Testy ciążowe?
Z.: W ogóle…
A.: W wielopakach?
Z.: W ogóle…
A.: Owulacyjne?
Z.: W sensie kupiłam je raz.
A.: Te takie paseczki?
Z.: Tak, te takie paseczki i tam było z 50 może.
A.: Taniej było, a to ja to sobie wiesz – stówami jechałam. Te testy.
Z.: Ja pierdziele Stara, to w ogóle nie jestem ja. Ja się bałam robić testy ciążowe i czułam się głupio wtedy jak je robiłam. Więc nie. Oczywiście kupiłam ten pięćdziesięcio pak ale ja to w ogóle nie wiem ile tam zużyłam z tego.
A.: A owulacyjne testy?
Z.: Nie robiłam owulacyjnych.
A.: Nie chciałaś wiedzieć, że masz owulację?
Z.: Chciałam wiedzieć, ale wiedziałam, że mogę mieć to zaburzone i nie chciałam sobie rozwalać głowy jeszcze bardziej.
A:. No ja sobie rozwalałam, bo w związku z tym, że te testy przepłacało się ze względu na wysoki poziom LH utrzymujący się cały czas, to wychodziły mi – cały czas się barwiły- natomiast bardziej bądź mniej w momencie owulacji, ale ja byłam freakiem (dziwakiem) też robienia pasków tych owulacyjnych bardzo, po kilka dziennie robiłam. Ciążowe tak samo, więc bardzo dużo pieniędzy wydawałam na to.
Z:. You crazy (jesteś szalona). Ja tego nie robiłam w ogóle. Ale to zaraz dojdziemy do miejsca gdzie szedł mój hajs a Twój nie, więc co ja tutaj mam jeszcze… O! To będzie dobre. Uwaga: wydawałam hajs… nie oceniajmy tego…
A:. Yhhhhy
Z:. Ja teraz też postaram się siebie nie ocenić… na GADŻETY. Jeszcze żeby to były właśnie gadżety erotyczne, które np. poprawiłyby jakość mojego życia seksualnego. Nie Kochani. To były gadżety typu gadżet, który zbada Twoją ślinę albo np. śluz i jeśli wyjdą tam takie znaczki jakieś np. liście paproci to znaczy, że właśnie w tym dniu masz śluz płodny – jeśli Twoja ślina taka wyjdzie. Rozumiesz?
A:. Rozumiem.
Z:. Na to szedł mój hajs. Ja to kupowałam.
A:. Ja też kupowałam.
Z:. Koleżanka mi pokazała, że takie coś jest.
A:. No akurat ja pokazałam Zosi to, że jest.
Nie oceniajmy. Może to jest prawda, może nie, natomiast nie polecam bo nie zaglądałam też badania naukowe, czy tam jakiekolwiek, jeżeli coś jest.
Z.: Nie wiem.
A.: Więc nie oceniam i nie wiem. Dzielę się tylko tym co się działo.
Z.: Na to szedł mój hajs Kochani
A.: Mój też.
Wydawałam też pieniądze na takie ŻELE, które poprawiały jakość śluzu podczas współżycia – coś takiego to było to pamiętam, że te żele różne rodzaje. Te żele, to nie był też taki jakiś rozwinięty rynek żeli poprawiający śluz, więc coś takiego pamiętam, że kupowałam. Kupowałam też sobie ABONAMENT, który wyznaczał mi owulację i dni płodne, i zapisywałam sobie tam temperaturę – to pamiętam to. Akurat lubiłam to, że tak powiem – poświęcanie na to czasu, na taki monitoring do pewnego momentu sprawiał mi frajdę (o ile można jakkolwiek, że podczas starań mamy frajdę z czegokolwiek). To ten abonament i to mierzenie temperatury dawało też takie poczucie trochę kontroli nad tym, co się dzieje. Natomiast w związku z zaburzoną owulacją bądź jej brakiem, no to się po prostu u mnie nie bardzo sprawdzało i dużo też czasu poświęcałam na analizę i w porównywanie się do innych wykresów, które wychodziły podobnie. To była taka nerwówka, czy ta temperatura wzrosła do góry, czy zaraz spadnie czy jakaś anomalia. No dziewczyny, które mierzą temperaturę to wiedzą, że to jest takie.. no właśnie czy ta kropka wyżej o te dwa stopnie to jest to, czy jeszcze nie. To na to wydawałam. Nie żałuję. Jakieś takie TERMOMETRY DO MIERZENIA, że zakupiłam sobie z tych gadżetów, i chyba z gadżetów to było tyle.
Taka kategoria GADŻETY.
Z.: Też tutaj nie uświadczysz żadnych gadżetów so nice (takich fajnych). Niestety to były gadżety stricte płodnościowe. A propos tego żelu, to ja mam napisane właśnie, że to była taka nowinka, że dla plemników. Bo były lubrykanty, które zawierały w sobie jakieś takie niekorzystne składniki, które mogły wpływać negatywnie na plemniki. Jak ja to przeczytałam, pamiętam miałam takie YYYYYYYY – przeraziłam się. Ty mówisz, że kupowałaś różne rodzaje. Ja kupowałam jeden ten sam tylko on był albo w tubce – takiej tubce, albo w aplikatorach.
A.: Nie że różne rodzaje. Nie, kupowałam jeden. Wybór nie był właśnie bogaty wtedy. To był jeden, już nie pamiętam jak się go zapuszczało. Natomiast kojarzę tylko jeden rodzaj tego, możliwy, dostępny, który był akurat wtedy.
Z.: Powiedziałaś coś takiego: “że kupowałam różne żele Kochana”.
A.: A to nie, to sorry.
Z.: Bo ja właśnie kupowałam jeden, tylko droga aplikacji była różna.
A.: To prostuję…
Z.: Ale to był jeden i ten sam. I znalazłam i tam było napisane, że on jest dobry dla plemników, że je odżywia i że im robi autostradę.
A.: Tak, tak dokładnie.
Z.: Autostradę!
A.: A w związku z tym ja miałam problemy z tym, to zależało mi na tym aby ten płodny śluz się zwiększyła – jego ilość, albo żeby się w ogóle pojawił.
W zdrowym ciele – zdrowy duch, jadasz zdrowo – jesteś zuch. KOSZTujemy zmiany żywieniowe
Z.: Masz jeszcze coś – na co wydawałaś hajs – na swojej karteczce?
A.: Taaak. Mam hajs NA ZDROWE JEDZENIE. I zdrowe jedzenie po prostu – wybieranie, może nie tyle, że wydawałam hajs, bo i tak musiałam jeść coś, więc wybierałam sobie (pamiętam, że) sałatki (tak mi się kojarzy), że robiłam bardzo dużo sałatek. A też pamiętajcie o tym, że nie byłam świadoma podczas starań, jak ta dieta powinna propłodnościowa wyglądać i to dopiero po jakimś czasie zmieniłam żywienie na takie bardziej propłodnościowe. Natomiast ono i tak uważam, że na obecny stan mojej wiedzy, no miało szansę zadziałać, natomiast nie wykorzystałam całkowicie tego co wiem teraz. O!
Pamiętam jak robiłam sobie sałatki z łososiem (tym takim podłużnym z Biedry), takie mam wspomnienia swoje, że kupowałam sałatki i robiłam sobie tego łososia – pamiętam, że wydawałam… właśnie to nie było wydawanie, to było zastępstwo czegoś np. tej bułki, którą zazwyczaj sobie brałam na drugie śniadanie. To takie rzeczy robiłam. Pamiętam też, że już wspominałam, że na endometrium miałam taką fazę, że wyczytałam, że orzechy są dobre – i one są dobre, bo źródła witaminy E, wykazano, że witamina może wpływać pozytywnie na endometrium. Natomiast kilo pistacji zjedzonych z czerwonym winem – myślałam, że na to endometrium podziała, to nie był dobry wybór.
No właśnie – taki miałam punkt.
A Ty Zosia wydawałaś na zdrowe jedzenie?
Z.: Jeśli chodzi o zdrowe jedzenie to ja mam też taki podpunkt i mam go w sumie rozbity dwojako, bo wydawanie kasy na zdrowe jedzenie jest jak najbardziej pro. Pamiętam to z przeszłości, że jak przerzucałam się na taką skrajnie zdrową dietę, jak wjeżdżał ten Zosin zafiksowany taki, że o Boże, nie było mowy na wypicie smoothie, tylko to smoothie musiało być po prostu odrąbane w kosmos.
A.: Z jarmużem i kurkumą?
Z.: Dokładnie. Bez trzech superfood`sów smoothie to się nie zalicza do smoothie pro płodności. To to. I bym chyba powiedziała tylko, bo w ogóle wydawanie kasy na zdrowe jedzenie, na jedzenie ekologiczne, organiczne jest jak najbardziej OK i bardzo do tego probsuje i zachęcam dzisiaj. Akurat tego bym nie zmieniła. Tylko zmieniłabym raczej taki poziom “zafiksowania na…”, czyli zastanowiłabym się, czy wydawanie kasy na te superfoodsy, które dodaję i np. przez ten superfoods, który łatwo jest zastąpić czymś innym co Ci smakuje, ale ten jeden superfoods dodany do posiłku sprawia, że on jest okropny i wmuszasz go w siebie i czujesz, że z każdym kęsem masz ochotę coraz bardziej zwymiotować, ale jesz, bo superfoods tam jest, i wydałaś na niego w ciul siana, i musisz jeść, a przecież on Cię przybliży do (ciąży). To może o to bym zmieniła, czyli ten poziom zafiksowania – bo naprawdę da się to zrobić mądrzej.
Plus mam tutaj – jeśli chodzi o jedzenie w trakcie starań – to mam też wypisaną “dietę pudełkową” na którą szły wtedy moje pieniądze. Ta dieta pudełkowa trwała trochę i była z różnych źródeł. Bo wiecie po kilku miesiącach jedzenia z jednego źródła, nie dało się już przetrawić tych posiłków. I tu bym też dała taką gwiazdkę może? No bo niektóre z tych diet pudełkowych, były po prostu głupie. Bo wiesz, jak zjadłam śniadanie, które (powiedzmy) było w miarę normalnie, a na drugie śniadanie miałam po prostu małą buteleczkę świeżo wyciskanego soku i koniec. No to sory, nie zrobiłabym dzisiaj tego w ten sposób. To była np. dieta z niskim indeksem – jak dieta z niskim indeksem? Więc to tutaj to było jakieś rozwiązanie, ale jednak. Ok, gdybym miała dzisiaj wydawać na dietę pudełkową to bardzo bym nie chciała, żeby ona była skomponowana tak jak wtedy tamta dieta pudełkowa. Czyli też tak jak z suplementami – nie wrzucajmy wszystkich diet pudełkowych do kosza, ale akurat tamte nie były (powiedzmy) turbo jakościowe.
Więc tutaj mam podpunkt “superfoodsy – mądrze bym postąpiła”.
A.: Dajmy sobie też prawo do bycia niemądrymi. To jest bardzo takie uwalniające.
Wybaczajmy sobie błędy i wiedzmy, że cały czas będziemy je popełniać bo jesteśmy tylko ludźmi.
Ale czy zdrowe jedzenie…no wydawałaś na to hajs?
Z.: No wydawałam. Pamiętam np…
A.: Bo gotowałaś bardzo dużo i te soczewice tutaj… tutaj gdzie Zosia kiedyś mieszkała.
Z.: Siedzimy w tym miejscu gdzie te soczewice były gotowane. To prawda.
A.: Dokładnie. To cisnęłaś.
Z.: To prawda, ale te soczewice, to tam nie wspominam tego traumatycznie. Raczej traumatycznie zakupy wspominam właśnie z kilkoma porcjami łososia. To wtedy było takie “kurde, obiad z łososiem!”, który się jadło często, potrafiło szarpnąć budżetem moim.
A.: No tak.
Z.: To było drogie żarcie.
A.: Z takich droższych rzeczy uważam, to łosoś i orzechy włoskie. Na ten moment to są na ten moment dość – droższe rzeczy. Natomiast też dużo rzeczy jest (a propos tego budżetu i zarządzania tym zdrowym jedzeniem) jest też kasza chociażby. To są produkty, które… nie wiem ile jest teraz kasza dokładnie chodzi- 3,99 zł duże opakowanie kilogramowe? Więc kasze, siemię lniane. Kiedyś robiłyśmy nawet taki mailing z tymi tańszymi produktami, które mogą wspierać płodność właśnie, żeby zachęcić Was do tego, żeby spróbować, bo to nie znaczy, że ta zmiana żywienia (oczywiście nie wiem, jak wygląda Wasze dotychczasowe żywienie i na co wydajecie pieniądze) może wiązać się z tym (też nie chcę oceniać wszystkiego, natomiast chcę pokazać), że w tej płodnej diecie są fajne produkty, które są niskobudżetowe.
Z.: Plus, trzeba sobie zdawać sprawę z tego, bo czasami takie trochę mylne poczucie daje pierwsze zrobienie zakupów płodności. Kiedy ten koszyk – kiedy w ogóle musisz uzupełnić zasoby swojego domu w płodne produkty po które będziesz sięgać i wiadomo, że jak kupujesz jednorazowo te orzechy, czy tego łososia, czy np. oliwę – litr dobrej jakości oliwy – to te pierwsze zakupy są droższe. Ale przecież nie zużyjesz tego litra oliwy do następnych zakupów.
A.: Czy nawet kilograma kaszy gryczanej.
Z.: Czy tych orzechów, bo bierzesz ich po prostu kilka do porcji, więc to tak się rozkłada relatywnie. Później te koszty się po prostu rozkładają na każde posiłki i to może dawać takie mylne poczucie, że to jest po prostu bardzo drogie, a tak naprawdę zużycie tego litra oliwy zajmie Wam dużo czasu.
A.: I też jeżeli chcecie zobaczyć jak np. wyglądają nasze diety i zobaczyć jakie to są składniki to na naszym NEWSLETTERze otrzymacie po zapisie darmowe dwie diety dla kobiety i mężczyzny, które też są takim naszym też wkładem właśnie dla tych z Was, którzy chcą spróbować, chcą zaoszczędzić, a my chcemy żeby właśnie Wasza płodność poszybowała w górę. To tak prezencik od Akademii.
Z.: I zobaczycie sobie czy tam są super wymyślne superfoodsy, czy jednak superfoodsy, które są dostępne i może nawet nie wiedzieliście, że część z nich to superfoodsy.
WARTOŚĆ przyjemności – czy to się opłaca?
Ok, to zamykamy temat jedzenia i wydawania kasy na jedzenie w trakcie starań, czy jeszcze coś do jedzenia byś dodała?
A.: Tak… nie, do jedzenia już… to też chcę powiedzieć, że to był taki na przestrzeni tych wielu miesięcy, całego okresu starań, to jedzenie to też nie kupowałam sobie codziennie łososia, bo ono różniło się, wśród nich były też przyjemności.
I podczas starań, były też PRZYJEMNOŚCI – nazwijmy to przyjemnością (ja tutaj sobie zaznaczyłam w takim kółeczku, bo to nie do końca były przyjemności, tylko ja bardzo chciałam odciąć sobie myśli różnymi rzeczami podczas starań. Wygospodarowliśmy w Naszym budżecie lekcję języka angielskiego, które miałam niedaleko – dwa budynki obok mojej pracy. I to było takie kuszące, bo to było nieopodal i nie musiałam czasu poświęcać na dojazdy. Lekcje języka angielskiego trzy razy w tygodniu – to było coś, na co wydawałam kasę, ale to też półrocznie wydawałam, bo płatność była albo z góry na rok, może nawet rocznie, że płatność była za cały rok, albo za pół roku. Więc to było coś, co było takim – musiało być ujęte w budżecie i moje studia, które miały też za zadanie odciąć moje myśli. I tak sobie marzyłam, że jak nauczę się angielskiego i skończę studia pielęgniarskie, to po prostu kiedyś uciekniemy z tego miejsca naszego gdzie mieszkamy i od tych całych starań. Dlatego poszłam na te studia, wyobrażałam sobie, że po prostu, że wyjedziemy i ja ze studiami pielęgniarskimi znajdę zawsze pracę, i potrzebny jest mi język angielski, a w międzyczasie doszło do tego też, że uczyłam się angielskiego i studiowałam jeszcze inny kierunek związany z żywnością (swoją drogą), i że pojadę sobie na Erasmusa, że już tak miałam dość tych starań i zrobię sobie przerwę na tym pielęgniarstwie, zostawię te starania, zostawię pracę i po prostu wyjadę sobie na Erasmusa, a że mój mąż zawsze powtarzał, bo On zawsze marzył o tym Erasmusie to bardzo mnie wspierał, mówił, że jakoś sobie damy radę z tym wszystkim. Chociaż powiem Wam szczerze, że teraz sobie myślę o tym – pół roku na Erasmusie w Hiszpanii – nie wiem, nie wiem – dość szalony pomysł to był. Już nie wiedziałam (co robić), moim zdaniem to była taka ucieczka po prostu, bo gdzieś indziej bolało mniej. Na Erasmusa nie dostałam się, bo złożyłam podanie późno – znaczy dzień po, w dniu komisji, w której już nie wzięli pod uwagę mojego podania, co jest smutne – Kartagena czekała.
Z.: Widzisz, tak miało być Kochana. Wiesz co, może byś teraz jakąś inną Sophie (Zosię) znalazła tam.
A.: Nie no nie żałuję tego, pomysły i ogromne marzenie o zostaniu mamą, a tutaj w końcu przyszła – to tylko było po to – ja już miałam dość po prostu. Ja już miałam dość tego wszystkiego, ja już chciałam (i tak mieliśmy wspólnie) zrobić sobie przerwę, bo żyć w tym kołowrotku, gdzie sen jest tylko odpoczynkiem od starań. Tylko sen. I to i tak nie (zawsze), bo jak mi się śniło coś związane z staraniami to nie (odpoczęłam). Ja już po prostu dłużej nie mogłam, więc szukałam tego jakiegoś ujścia wszystkiego. Ale przyznaję, że było to dość szalone, a mój mąż mówił, że to super pomysł – będzie przyjeżdżał.
Z.: Słuchamy nie oceniamy.
Słuchamy nie oceniamy, tak miało być, życie zadecydowało, że jednak nie wyjechałaś na Erasmusa Kochana. Po prostu słuchamy nie oceniamy…
A.: Dokładnie.
Z.: Nie mogę zostawić innego komentarza w tym miejscu.
A.: Po prostu miałam dość i tyle – wszystkiego.
Z.: To ja akurat bardzo czaję ten vibe (klimat) i może w takim właśnie dojściu do ściany też bym wyrąbała na Erasmusa, tylko wiesz, teraz oceniam to z perspektywy aktualnej.
A.: Wiesz, wszystko sobie przeliczyłam, to mi się wszystko zgadzało: jakieś było stypendium, chciałam iść tam do pracy.
Z.: Wszystko się zgadzało. Tam się wszystko zgadzało.
A.: Tam się wszystko zgadzało. Finansowo też to się musiało zgadzać. Finansowo też szły wszystkie pieniądze leczenie, więc taki Erasmus – wyjazd przy tym wszystkim, to była wręcz oszczędność w porównaniu do tego ile to wszystko kosztowało nas.
W każdym razie moja ucieczka się nie udała, ale zaznaczyłam sobie… nie, najpierw zadam Tobie Zosiu pytanie, czy Ty wydawałaś na przyjemności?
Z.: W ogóle nie mam takiego podpunktu tutaj, co nie znaczy, że nie wydałam. Natomiast jak robiłam sobie rekonesans na to, na co szedł mój hajs podczas starań, w ogóle nie przyszło mi do głowy “wydawanie hajsu na przyjemności” – w ogóle. I teraz musiałabym się zastanowić na co wydawałam…
Pod koniec zaczęłam podróżować, sobie kupiłam te podróże, które się nie odbyły, bo byłam w ciąży, ale to była taka turbo-turbo końcówka tych starań. Właśnie chyba po dojściu do ściany na zasadzie “a co jeśli nigdy się nie uda? To moje życie zawsze będzie tak wyglądać, czy to będzie kolejny rok w którym nigdzie nie wyjadę?”, i to był właśnie ten moment, kiedy masz jeszcze pieniądze na koncie, wchodzisz na stronę linii lotniczych i rezerwujesz lot na zasadzie “jak tego nie zrobię teraz, to tego nie zrobię nigdy”. A jak on (lot) się zbliży, to będziesz musiała się jakoś zorganizować. I tak porezerwowałam te loty…
A.: Na którym ja również byłam…
Z.: Jednym z tych szalonych wyjazdów, tak.
A.: Zosia mistrzem kupowania tanich biletów.
Z.: Już miałam w ogóle taki kalendarz w tym domu roczny i tam było rozpisane już – tu z Anią, tu z mężem, tu z Jackiem, moim bratem.
A.: Tu z mamą byłaś.
Z.: Tu z mamą, dokładnie. Tam już było grubo po rozpisywane.
A.: Nawet na Zosi instagramie znajdziecie sobie przypiętą relację, która nazywa się “PROJEKT ŻYĆKO”.
Z.: Tak. I PROJEKT ŻYĆKO się urodził właśnie na jednym z takich wyjazdów.
A.: Możecie zobaczyć (tam) ten piękny, taki prawdziwy obraz właśnie PROJEKTU ŻYĆKO, który urodził się z tego wyjazdu, gdzie Zosia powiedziała: STOP.
Przyjemności, no ja z takich przyjemności też nie miałam, bo angielski wcale nie był dla mnie… ciężko powiedzieć, czy to była przyjemność, czy po prostu jakiś taki cel nowy w głowie. No bo to był cel – nauczę się w końcu angielskiego, bo zawsze marzyłam, żeby się go nauczyć. To był inny cel niż posiadanie dziecka, niż zajście w ciąże. Ale słuchajcie, też było tak, że siedziałam nad tym angielskim i myślałam sobie o staraniach i musiałam siebie pilnować, żeby momentami wracać tam. Natomiast nie żałuję tego, to zawsze było coś wyrwanego, ale nie z taką intencją, że o to jest coś dla mnie i ja tam się rozkoszuje tym. Nie. Myślę, że to też mogło być na takiej spinie. Fajnie, że było, bo mogło nie być.
Inwestycja w przyszłość czyli jak zaopiekować się swoim JA
Dobrze, mam takie pytanie: czy żałujesz czegoś, na co nie wydałaś pieniędzy? Bo ja mam taką jedną rzecz podczas starań.
Z.: Yyyyy nie wiem, bo w ogóle o tym nie myślałam w ten sposób, bo ja mam tutaj jeden taki punkt z którego jestem dumna akurat, że na to wydałam (pieniądze), chociaż wydając je wtedy w ogóle nie zauważyłam, że to jest aż tak istotne.
A.: Dobrze mów, bo pewnie to będzie pewnie mój na który, żałuję, że nie wydałam.
Z.: Ja napisałam TERAPIĘ.
A.: A ja mam napisane, że żałuję, że nie wydałam na terapię jako już osoba, która spojrzała na to z perspektywy (czasu).
Z.: To ja mam tutaj wypisaną terapię – to była terapia indywidualna, terapia małżeńska, tam zahaczały jeszcze na rodzinną, bo musiałam na kilka spotkań stawić się z rodzicami, osobno oni sami musieli pójść, więc to było takie szerokie koło terapii. I jak to zaczęłam, to mi się wydawało, że to jest gruby hajs i że on jest nie potrzebny, tak szłam na nią na zasadzie: ok, odwalcie się, zrobię to, ale nie widziałam w tym większego sensu, a teraz jednak widzę, że to były wspaniale wydane pieniądze i to bym zrobiła na pewno jeszcze raz – nawet zapłaciłabym za to więcej.
A.: Ja mam z podpunktów, że żałuję, że nie poszłam na terapię bo myślę, że mogłaby być bardzo, bardzo potrzebna… w sensie ona była bardzo potrzebna, natomiast, żałuję, że nie skorzystałam z tego, nie spróbowałam nawet, zobaczyć, czy mój komfort życia (się poprawi). Pamiętam taki moment kiedy mi się nie chciało wstawać z łóżka i jeżeli to cokolwiek by mogło mi pomóc, to po prostu byłoby cudowne. To by mnie być może w jakimś tam sensie pozwoliło się uwolnić od bycia tym depresyjnym naleśnikiem, którego ja tak używam – takiego sformułowania, a kto wie, może byłaby potrzebna jakaś zaawansowana terapia. Nie tylko terapia z terapeutą, a może coś więcej, co pozwoliłoby mi przetrwać ten czas, ale to są tylko takie dywagacje moje. Natomiast żałuję, że nie poszłam na terapię, patrząc ile ona dobrego może wnieść w życie także staraczek, które piszą nam, że ona pozwala po prostu przetrwać im.
Z.: To jest gruby kaliber. Pokrywa się z dwóch źródeł: Ty żałujesz, że nie poszłaś, a ja poszłam i nie żałuję, że poszłam, wręcz zauważama coraz więcej plusów tego, a wtedy ich nie zauważałam.
A.: No właśnie.
Z.: Ja zostałam wypchnięta na terapię, idąc – wykopana na nią, na kopach i jestem wdzięczna, że ktoś to zrobił. Z drugiej strony też… terapia jest bardzo trudna. To jest bardzo trudne i ja też szłam tam po to, żeby usłyszeć to czego chciałam, a okazało się – że nie, trzeba włożyć ciężką pracę, która Cię kosztuje bardzo dużo, wychodzisz stamtąd, chce Ci się drzeć mordę, nienawidzisz tej baby i dopiero po czasie do Ciebie wraca, że to Ty musisz odwalić robotę całą. I to jest zajebiście trudna praca: rozdrapywanie ran z przeszłości, to jest próba zrozumienia dlaczego jesteś takim człowiekiem a nie innym, co na to może wpływać, jesteś taka bardzo wyczerpana w trakcie tego. Na terapię moim zdaniem też trzeba iść z konkretnym założeniem, właśnie takim, że to nie jest easy game (łatwa gra) i że to nie jest tak, że tam siądziesz i przez godzinę za pieniążki włoży do głowy “jak teraz masz myśleć”. To Ty masz utorować sobie nowe myślenie, więc też fajnie było być na to gotowym i przygotowanym, że to naprawdę ciężka praca. Twoja praca i nikt za Ciebie tego nie zrobi. Ktoś Cię może tylko skierować na właściwe tory ale to jest w Twoich rękach.
A.: Gdybym zadała Ci pytanie podczas starań, czy warto iść na terapię, co byś odpowiedziała? Podczas starań…
Z.: Ale byłabym już bym była po terapii, czy jeszcze bym jej wybrała.
A.: Ty jesteś w trakcie tej terapii…
Z.: Jestem w trakcie chodzenia na te zajęcia?
A.: Tak chodzisz na te zajęcia…
Z.: Ja nie wiem Stara, bo jak byś mnie zapytała w momencie, w którym nienawidzę mojej terapeutki, to bym Ci powiedziała: “k* w życiu, żadna Twoja złotówka nie jest warta tego, żebyś się czuła tak jak teraz”. Ale zapytałabyś mnie tydzień później, ja już może bym była pokornym Zosinem i bym stwierdziła: “może ona nie jest głupia ta baba, może ja ją oceniłam za surowo i może to jednak właśnie nie będzie tak Zosinku, jak Ty sobie wyobrażałaś, że pójdziesz, pani Ci powie, “a wie pani Zosiu trzeba myśleć TAK…”
A.: Pani ma rację…
Z.: Pani ma rację, oni są głupi, pani jest mądra, ona jest głupia, jak mogła pani tak powiedzieć – 50 złotych…ta jeszcze, żeby to było 50 złotych…
A.: Tak 50 złotych…
Z.: W marzeniach. Ale jak już tu rozpisujemy sobie terapię marzeń. Nie wiem co bym Ci odpowiedziała. Jak byś trafiła na mnie po terapii i na takiego wk*ionego Zosina, to bym Ci powiedziała uuu…
A.: Ale ja pamiętam Ciebie w trakcie tej terapii. Ja pamiętam Cię.
Z.: Nigdy więcej ta stopa nie postanie, przecież ja wychodziłam i mówiłam: ostatni raz, to był ostatni raz kiedy w ogóle tutaj weszłam do tej głupiej baby. Potem do tej “głupiej baby” odesłałam tyle ludzi, którym ta “głupia baba” pomogła.
A.: Taka ciekawostka – razem z Zosią nawet byłyśmy u tej Pani doktor (ma doktorat), byłyśmy razem jak sobie tutaj też musiałyśmy ogarnąć we dwie różne rzeczy i notorycznie odsyłamy tak naprawdę całe nasze rodziny.
Z.: Duża już jest ta pajęczyna, która jest łączona przez jedną teraputkę naszą.
A.: Ta pajęczyna też pomogła naszej terapii małżeński